"Myślę, że jest to bardzo rozsądny ruch dyplomacji tajwańskiej, dlatego że ona musi mobilizować międzynarodowe poparcie. Tak samo, jak i Ukraińcy, musi skupiać uwagę na wyspie i powodować to, żeby opinia międzynarodowa cały czas była zainteresowana tym, co dzieje się w Cieśninie Tajwańskiej"- mówił w Radiu RMF24 Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego, autor książki Biznes w Chinach, w rozmowie z Marcinem Jędrychem.

Marcin Jędrych: Chiny wkraczają w nowy rok. Rok królika. Królik jest symbolem spokoju, rutyny i mądrości. W związku z tym nadchodzący okres ma być czasem wyciszenia, powtarzalności, energii, z której znane są te niewielkie zwierzęta. Czy taki rzeczywiście będzie ten rok dla Chin i dla całego świata?  Z jakim nastawieniem Chiny wkraczają w ten nowy rok?

Radosław Pyffel: Myślę, że z pewnego rodzaju poczuciem niewiadomej, bo przez trzy lata Chiny pozostawały w izolacji, stosując politykę zero covid oraz dosyć ostrych, surowych obostrzeń i nagle, pod koniec zeszłego roku, ta polityka została zakończona. Teraz mamy do czynienia z wieloma obywatelami, którzy wyruszają w świat, wyjeżdżają poza granice. Niedługo obcokrajowcy będą mogli bardziej swobodnie podróżować do Chin. Wydaje się, że ten rok chiński kończy się pewnego rodzaju niespodzianką i to, co stanie się w nowym roku, dla wszystkich jest zagadką.

Co będzie największym wyzwaniem? Priorytetem?

Z tego, co mówił wicepremier, który przebywa w Davos, największym priorytetem ma być ożywienie gospodarcze. To jest coś zupełnie innego, niż mówił przewodniczący Xi Jinping. Jeszcze w październiku na dwudziestym kongresie partyjnym, odpowiadał, że najważniejsze będzie bezpieczeństwo, czy to sanitarne, czy gospodarcze, czy w ogóle geopolityczne. Wiadomość dla świata, którą przedstawił w Davos wicepremier, jest zupełnie inna. To ma być ożywienie gospodarcze, to ma być otwieranie się na świat, to ma być rozwój, to ma być ożywienie konsumpcji wewnętrznej, przyciągnięcie inwestycji z zagranicy i stabilność światowych łańcuchów dostaw. To ma być powrót właściwie do świata sprzed 2020 roku i tego Chiny będą oczekiwać w tym roku. Wicepremier w Davos uspokajał, że wszystko powróci na właśnie właściwe tory. Gospodarka dalej będzie się rozwijać, a wszystko będzie tak, jak to powinno być w Roku Wodnego Królika, który jest zwierzęciem mądrym, spokojnym, cierpliwym i wyciągających wnioski.

Wracając do forum Ekonomicznego w Davos, o którym pan wspominał, szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen skrytykowała wyścig Chin i Stanów Zjednoczonych w przeciąganiu gałęzi przemysłu czystych technologii. Padły takie zarzuty, które dotyczyły nieuczciwych praktyk i groźby wszczęcia dochodzenia. Czy to jest zapowiedź ostrzejszego tonu, także ze strony Unii Europejskiej w stosunku do Chin?

Myślę, że w stosunku do Chin na pewno i do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Tutaj olbrzymią niespodzianką, czy wręcz sensacją było to, że przewodnicząca Komisji Europejskiej skrytykowała również Stany Zjednoczone. Wydaje mi się, że to jest wielką zmianą. Krytykowano Stany Zjednoczone za Inflation Reduction Act, czyli ustawę przyjętą przez Kongres, która będzie dotować, czy również przekazywać subsydia firmom z branży technologii. To jest około 400 miliardów dolarów. Taki jest model chiński, w którym państwo aktywnie wspiera poszczególne sektory. Amerykanie nie zasypują gruszek w popiele, będą konkurować z Chińczykami. To jest rywalizacja technologiczna, geopolityczna, dyplomatyczna. Metody, jakimi Amerykanie będą rywalizować z Chinami, wydają się być coraz bardziej chińskie, czyli z aktywnym udziałem państwa, które dotuje czy subsydiuje poszczególne branże. Temu sprzeciwiają się Europejczycy. Jako pierwszy zrobił to Emmanuel Macron w czasie wizyty w Waszyngtonie jesienią zeszłego roku, gdzie mówił, że to są nieuczciwe praktyki, nieuczciwa konkurencja, że nie wolno dotować. Obawia się on, że firmy europejskie przeniosą się teraz do Stanów Zjednoczonych. Teraz znowu konsekwencjami groziła Ursula von der Leyen, więc to, że Chiny robiły to wcześniej i że Unia Europejska to krytykowała, tego zawsze się spodziewamy na różnego rodzaju międzynarodowych meetingach czy szczytach gospodarczych, takich jak w Davos. To, że teraz rywalizujące z Chinami Stany Zjednoczone zaczęły stosować podobne praktyki, żeby odeprzeć tę konkurencję czy ją pokonać i zaczęły być krytykowane przez przewodniczącą Unii Europejskiej, to jest pewnego rodzaju novum. Teraz pytanie, czy Unia Europejska też pójdzie tą drogą i zacznie dotować własne firmy, własne korporacje. Wtedy będziemy mieli zupełnie nowy model kapitalizmu czy też powrót do pewnych praktyk, które w ostatnich kilkudziesięciu latach były rzadko stosowane, oraz ścisłej współpracy państwa i korporacji, które działają ręka w rękę, ale w innym modelu, niż to było w XX wieku, co znamy jeszcze z naszego życia z ostatnich kilkudziesięciu lat.

Na pewno ta rywalizacja się zaostrza. Co to może oznaczać dla nas, dla klientów końcowych?

To jest bardzo dobre pytanie, które myślę, że rzadko zadajemy sobie w Polsce. Pytanie, czy ta rywalizacja, która gdzieś tutaj toczy się między Europą Zachodnią, czy korporacjami zachodnioeuropejskimi, amerykańskimi i chińskimi nas bezpośrednio dotyczy? Na pewno będziemy współgrać, zostaniemy wpięci w świat, który ukształtuje się w wyniku tej dyskusji, która także jest dzisiaj prowadzona w Davos.

W ostatnich dniach w przestrzeni medialnej pojawiła się również wypowiedź szefa tajwańskiej dyplomacji, który ostrzegł, że inwazja Chin na Tajwan jest obecnie bardziej prawdopodobna, a jej możliwą datą jest 2027 rok. Czy Tajwańczycy rzeczywiście mogą mieć coraz większe powody do niepokoju?

Myślę, że jest to bardzo rozsądny ruch dyplomacji tajwańskiej, dlatego że ona musi mobilizować międzynarodowe poparcie. Tak samo, jak i Ukraińcy, musi skupiać uwagę na wyspie i powodować to, żeby opinia międzynarodowa cały czas była zainteresowana tym, co dzieje się w Cieśninie Tajwańskiej. Istnieją różne spekulacje, kiedy taki atak miałby nastąpić i czy w ogóle miałby nastąpić. Na razie sytuacja, czy te napięcia, czy emocje troszkę opadły po tym, kiedy w wyborach lokalnych partia proniepodległościowa na Tajwanie przegrała z partią bardziej stawiającą na kwestie gospodarcze i utrzymanie statusu quo. Te wybory lokalne zamieniły się w pewnego rodzaju referendum. Czy Tajwan powinien artykułować mocniej kwestię niepodległości, czy powinien zmierzać w tym kierunku? Wyborcy na Tajwanie zdecydowali, że lepsze będzie utrzymanie status quo i nie poruszanie tych drażliwych kwestii. Wydaje się, że to napięcie chwilowo opadło, ale sytuacja geopolityczna jest niestabilna. Jest wiele konfliktów, spornych kwestii, także konfliktów terytorialnych, jak Korea Północna, czy Morze Południowochińskie w Azji Wschodniej. Z punktu widzenia dyplomacji tajwańskiej, jak i ukraińskiej, ważne jest utrzymywanie zainteresowania tą kwestią społeczności międzynarodowej i niepozwolenie na to, żeby dać się wyizolować. Tego chciałby Pekin i byłoby mu dużo łatwiej rozmawiać z władzami tajwańskimi, jakiekolwiek one by nie były, bo mogą się przecież zmienić. Łatwiej prowadzi się rozmowy wtedy, kiedy Tajwan jest wyizolowany, więc trzeba robić wszystko, żeby z tej izolacji się wydostać i utrzymywać uwagę opinii publicznej, międzynarodowej, która zawsze jest wrażliwa na wszelkie tego typu zagrożenia związane z inwazją czy z wybuchem wojny. W Polsce bardzo mocno przyglądamy się temu, co dzieje się w Korei Północnej i zawsze z wielką uwagą. Różnego rodzaju pogróżki Kim Dzong Una są przyjmowane z dużym zainteresowaniem.

Wspomniał pan o Ukrainie. Czy możemy się spodziewać większego zaangażowania w sprawę wojny w Ukrainie?

Myślę, że nie. Chociaż właśnie w Davos pierwsza dama Ukrainy, Ołena Zełenska, zapowiedziała, że przekaże delegacji chińskiej i wicepremierowi, który stoi na czele delegacji chińskiej w Davos, specjalny list jej męża, prezydenta Ukrainy, w którym zawarte są propozycje zakończenia agresji rosyjskiej na Ukrainę. Nie sądzę jednak, żeby spotkało się to z jakimś mocnym odzewem ze strony Chin, które pewnie będą nawoływać do tego, żeby rozstrzygać te konflikty na drodze pokojowego dialogu, negocjacji. To jest coś, co słyszymy już od kilku miesięcy, natomiast Chiny nie chcą się zaangażować w rozwiązanie kwestii północnokoreańskich czy wywieranie wpływu na Koreę Północną. Tak samo nie będzie to skutkować jakimiś mocniejszymi działaniami ze strony Chin, również wobec Moskwy. Kilka takich działań było, chociażby ostrzeżenia przed użyciem broni nuklearnej, wspólna inicjatywa amerykańsko-chińska, ale Ukraina na pewno będzie próbować w jakiś sposób zmienić stanowisko, aby te wywierały presję na Moskwę. Trudno to teraz określić, w 2023 roku. Jeżeli pojawi się jakaś perspektywa pokoju i odbudowy Ukrainy, to wtedy Ukraina zyska jakiś argument do tego, żeby bardziej angażować Chiny w te rozmowy. Jak na razie obserwujemy straszną wojnę za naszą wschodnią granicą, której końca jeszcze nie widać. Myślę, że jeszcze za wcześnie, żeby mówić w ogóle o odbudowie tego rujnowanego kraju, a to oznacza, że Ukraina nie ma za bardzo argumentów do tego, żeby zaangażować Chiny, chociaż Ołena Zełenska w Davos będzie próbowała to zrobić.

Czego w takim razie, w związku z nowym rokiem, życzą sobie Chińczycy? Co jest ich nieodłączną tradycją w tych dniach?

Myślę, że wielu podobnych rzeczy, których my życzymy sobie w czasie Bożego Narodzenia, a więc dobrego zdrowia, udanego życia rodzinnego, zawodowego. Pewną różnicą jest to, że Chińczycy życzą sobie również dużo pieniędzy - to jest specyfika Chin. Oprócz tego to powodzenia w 10 tys. spraw, dużo zdrowia i szczęśliwego nowego roku. 

Oprac. Emilia Witkowska

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.