27-letnia Polka, która w ubiegłym roku zabiła dwie córki, a potem popełniła samobójstwo cierpiała z powodu depresji - orzekł sędzia śledczy w sądzie w hrabstwie Staffordshire. Do tragedii doszło w miejscowości Stoke-on-Trent.

Ciała kobiety i jej dwóch córek znaleziono 12 października ubiegłego roku. Jak stwierdził patolog sądowy, dziewczynki - 5-letnia Maja i 20-miesięczna Olga - zmarły z powodu ran zadanych nożem. Kobieta z kolei popełniła samobójstwo.

W toku śledztwa ujawniono, że kobieta cierpiała na depresję i lekarz przepisał jej tydzień przed tragedią lekarstwa. 27-latka miała mówić swojemu mężowi, że powinni razem z córkami "skoczyć z mostu". Wtedy mężczyzna zabrał ją do lekarza.

Jak ustalili śledczy bezpośrednim bodźcem do targnięcia się na życie swoje i dzieci było jednak przekonanie kobiety, że jej starsza córka choruje na raka. 27-latka miała wyczuć podejrzane zgrubienie na szczęce u dziecka. Lekarze podczas autopsji stwierdzili, że była to niegroźna cysta. To jednak zdarzenie - jak twierdzą śledczy - miało pchnąć kobietę do zbrodni.

To było morderstwo i samobójstwo z miłości - perwersyjnego rodzaju miłości. Dopuszczam myśl, że w jej umyśle ona "wiedziała", że Maja ma raka. Kompletnie myliła się w ocenie, ale to było coś, w co wierzyła. Nie chciała, żeby jej córka umarła na raka, a jeśli nie mogła - w jej przekonaniu - córki przed tym uchronić, sama postanowiła pozbawić ją życia - tłumaczył sędzia śledczy.

Mąż kobiety podczas śledztwa mówił, że 27-latka była "fantastyczną żoną i kochającą matką, która uwielbiała córki". Moja żona była specjalną osobą, która rozświetlała moje życie - mówił 28-latek.

(abs)