To było 40 sekund, które trwały jak 40 lat - powiedziała w rozmowie ze specjalnym wysłannikiem RMF FM do Włoch pani Ewa, mieszkanka włoskiego Amatrice. To miasteczko najmocniej ucierpiało we wczorajszym trzęsieniu ziemi. W sumie zginęło blisko 250 osób, w samym Amatrice - 184. To na razie wstępny bilans ofiar. Włoski rząd zapowiedział już przeznaczenie 50 milionów euro na prowadzenie akcji ratowniczej i pomoc tysiącom ludzi, którzy stracili dach nad głową.

To było 40 sekund, które trwały jak 40 lat - powiedziała w rozmowie ze specjalnym wysłannikiem RMF FM do Włoch pani Ewa, mieszkanka włoskiego Amatrice. To miasteczko najmocniej ucierpiało we wczorajszym trzęsieniu ziemi. W sumie zginęło blisko 250 osób, w samym Amatrice - 184. To na razie wstępny bilans ofiar. Włoski rząd zapowiedział już przeznaczenie 50 milionów euro na prowadzenie akcji ratowniczej i pomoc tysiącom ludzi, którzy stracili dach nad głową.
Służby w Amatrice przeszukuja gruzowisko /PAP/EPA/FLAVIO LO SCALZO /PAP/EPA

Pani Ewa początek trzęsienia ziemi zapamiętała jako wielki świst. Później ludzie zaczęli krzyczeć.

Dla mnie strach był jeszcze większy, bo nie wiedziałam, co się dzieje z Mateuszem - z moim synem. On miał łóżko w naszej sypialni. Do momentu, kiedy go nie wzięłam na ręce i nie przekonałam się, że jest żywy, to był dla mnie taki strach, jakiego się nie da opisać. To było coś tak niewyobrażalnego... Taka groza, taka niepewność. Jak go złapałam i wiedziałam, że jest żywy i że wszystko jest w porządku, to czułam, że wszystko będzie w porządku, że musimy uciekać - powiedziała naszemu dziennikarzowi Patrykowi Michalskiemu pani Ewa.

Ludzie już nie mają łez, żeby płakać. Nam się udało, ale wiele osób straciło wszystkich - dodaje Polka.

Zaznacza, że służby zaczęły pomagać natychmiast po trzęsieniu ziemi. Mamy wszystko, czego nam potrzeba - mówi pani Ewa, która teraz z mężem i synkiem mieszkają w namiocie na jednym ze specjalnie przygotowanych dla poszkodowanych campingów.

Teraz, jak zaznacza, gdy tylko sytuacja się ustabilizuje, chce wrócić do Polski. Jak dodaje pani Ewa, w Amatrice mieszkają jeszcze dwie inne Polki. Im też udało się przeżyć.

Poszukiwania ciągle trwają

Do centrum miasteczka, gdzie było epicentrum trzęsienia - przyjeżdżają rodziny zaginionych. Oczekują na jakąkolwiek wiadomość. Jak powiedziała pani Ewa, ona także czeka na wiadomość, co stało się z jej sąsiadami.

Gdy wychodziliśmy przez balkon, to widzieliśmy, że ich sypialni już nie ma. Leżało to wszystko na dole. Oni mieli sypialnię na pierwszym piętrze i tego pierwszego piętra już nie było. To byli nasi przyjaciele, znaliśmy się bardzo dobrze. Zawsze sobie pomagaliśmy. To byli starsi państwo, którzy uwielbiali mojego syna. On ma cztery lata. Traktowali go jak swojego kolejnego wnuka. Wszyscy mogliśmy na siebie liczyć. A teraz nie wiem, gdzie ci państwo są, czy udało się ich wyciągnąć - powiedziała.

Z godziny na godzinę szanse na przeżycie pod gruzami są coraz mniejsze, ale jak mówią ratownicy, zdarzało im się uratować zasypanych ludzi nawet po tygodniu. Dlatego trwa walka z czasem.

Na miejsce docierają kolejne zmiany ratowników.

Ludzi pod gruzami szukają też psy

W środkowych Włoszech cały czas dochodzi do wstrząsów wtórnych. Ekipom ratowniczym bardzo utrudnia to pracę. W każdej chwili mogą zawalić się stojące jeszcze budynki.

Ludzi pod gruzami szukają także psy. Jest ich kilkadziesiąt.

Pracują z nami jak przyjaciele. Pod gruzami szukają zapachu człowieka. Jak kogoś znajdą, szczekają. Wtedy wołamy też inne psy, żeby mieć pewność. Dopiero później to ratownicy zaczynają szukać - powiedziała naszemu reporterowi właścicielka jednego z czworonogów.

Jak długo pracują? - pytał Patryk Michalski. Wszystko zależy od pogody, wieku psa, jego kondycji.

Jak mówią właściciele psów, bez zwierząt byłoby zdecydowanie trudniej, bo to właśnie psi węch sygnalizuje, gdzie pod gruzami są ludzie.

APA