Pakistańscy talibowie, którzy zaatakowali szkołę w garnizonowym mieście Peszawar, pasztuńskiej metropolii z Przełęczy Chajberskiej i afgańsko-pakistańskiego pogranicza, należą do najbardziej brutalnych, ale i kłótliwych wśród współczesnych dżihadystów.

Wydarzenia w trakcie zamachu talibów na szkołę w Peszawarze relacjonowaliśmy na RMF 24 minuta po minucie. ZOBACZ SAM.

Zawiązali swój ruch już jesienią 2001 r., gdy w odwecie za ataki terrorystyczne na Nowy Jork i Waszyngton Amerykanie najechali na Afganistan i obalili rządy tamtejszych talibów, których Pakistan był głównym mecenasem i sojusznikiem. Kiedy przymuszony przez USA Islamabad wypowiedział przyjaźń afgańskim talibom, religijni politycy i mułłowie z Karaczi, Rawalpindi i Peszawaru zawiązali przymierze, by dalej ich wspierać.

Wojskowy dyktator Pakistanu generał Pervez Musharraf długo starał się stosować zasadę, by zapewniać i Panu Bogu świeczkę, i diabłu ogarek - oficjalnie wspierał Zachód, ale po cichu pozwalał, by afgańscy talibowie szukali schronienia po pakistańskiej stronie granicy, a pakistańscy wojskowi pomagali im przekształcać się w partyzancką armię.

Jednak rozzuchwaleni ustępliwością Musharrafa pakistańscy sprzymierzeńcy i naśladowcy afgańskich talibów postanowili sięgnąć po władzę w Islamabadzie. W 2007 r. zajęli stołeczny Czerwony Meczet, który przerobili na swoją kwaterę główną i z którego posyłali w miasto milicje obyczajowe.

Przestraszony Musharraf posłał na Czerwony Meczet wojsko, które dokonało masakry obrońców świątyni - w strzelaninie mogło zginąć nawet kilkaset osób. W odwecie pakistańscy sprzymierzeńcy talibów założyli własną partyzantkę i wypowiedzieli wojnę Pakistanowi. Wkrótce kraj stał się areną krwawych zamachów bombowych, w których w ciągu ostatnich siedmiu lat zginęło kilkadziesiąt tysięcy osób.

Twierdzą pakistańskich partyzantów stały się pasztuńskie agencje - autonomiczne krainy zamieszkane przez plemiona Pasztunów na afgańsko-pakistańskim pograniczu. Stamtąd również wywodziła się początkowo ogromna większość partyzantów.

Pasztunowie, od wieków słynący z waleczności i determinacji, znani są też jednak z kłótliwości. Plemienne podziały sprawiły, że pakistańscy talibowie nigdy nie stali się spójną partyzancką armią, ale od początku stanowili konfederację niezależnych od siebie oddziałów, wywodzących się z poszczególnych agencji.

Dominowali w niej najsilniejsi i zwaśnieni ze sobą Mehsudzi i Wazirowie z agencji Północnego i Południowego Waziristanu. Sąsiedzkie spory przekładały się na politykę. Jeśli Mehsudzi chcieli walczyć i z Zachodem w Afganistanie, i z pakistańskim rządem, Wazirowie uważali, że bić się trzeba tylko z Zachodem. Talibowie z mniejszych plemion, zachowując autonomię, przystawali do jednych bądź do drugich.

Pakistańskie władze unikały otwartej wojny przeciwko rodzimym talibom, obawiając się, że z pogranicza i Peszawaru konflikt rozleje się na cały kraj. Jeśli nie widział już innego wyjścia, Islamabad posyłał wojsko na karne ekspedycje przeciwko "złym" talibom, którzy występowali zarówno przeciwko Zachodowi, jak i Pakistanowi, zostawiał zaś w spokoju "dobrych" talibów, którzy zamierzali bić się tylko z  Zachodem. Nadal skrycie wspierał też talibów z Afganistanu.

W ostatnich latach terrorystyczna działalność pakistańskich talibów osłabła, za to nasiliły się między nimi podziały i kłótnie. Do otwartej niemal wojny doszło po śmierci naczelnego emira Hakimullaha Mehsuda, zabitego w zeszłym roku przez amerykańskie samoloty bezzałogowe.

Mając dosyć dominacji Mehsudów, komendanci z innych pasztuńskich plemion zawiązali koalicję i ku zaskoczeniu wszystkich na nowego emira wybrali przed rokiem mułłę Fazlullaha z plemienia Jusufzajów z doliny Swatu.

Wkrótce między talibami doszło do schizm, a Mehsudowie wystąpili przeciwko Fazlullahowi, zarzucając mu nie tylko wojskową bierność, ale przede wszystkim wysługiwanie się afgańskiemu wywiadowi. Wrogowie Fazlullaha twierdzą, że gdy w 2009 r. musiał uciekać przed pakistańskim wojskiem ze Swatu na afgańską stronę granicy, w zamian za ochronę i pomoc przystał tam na współpracę z afgańskim wywiadem.

Nie mogąc doprosić się w Islamabadzie, a także w Waszyngtonie o to, by Pakistan przestał wspierać afgańskich talibów, ówczesny prezydent Afganistanu Hamid Karzaj uznał, że jedynym sposobem na zaszachowanie Pakistańczyków będzie udzielanie pomocy tamtejszym talibom.

Wielkie polityczne gry i intrygi toczone przez USA, Pakistan i Afganistan, a także spory wśród pakistańskich talibów spowodowały, że w ostatnich miesiącach przestali oni praktycznie walczyć. Tropieni i dziesiątkowani przez amerykańskie samoloty bezzałogowe, ograniczali się do ukrywania. Bierność emirów sprawiła, że jesienią jeden z komendantów ogłosił, że przyłącza się do kalifa Abu Bakra al-Bagdadiego i jego kalifatu, rozciągającego się na części Iraku i Syrii.

Sytuacja pakistańskich talibów pogorszyła się jeszcze, gdy jesienią nowym prezydentem Afganistanu został Aszraf Ghani. W przeciwieństwie do Karzaja opowiedział się za luźniejszymi związkami z Indiami, ale za bliższą współpracą z Pakistanem, i obiecał wstrzymanie pomocy dla pakistańskich talibów. Od października amerykańskie samoloty bezzałogowe bombardują bazy pakistańskich talibów po afgańskiej stronie granicy.

Pakistańczycy ulegli w końcu Amerykanom i latem posłali wojsko, by spacyfikowało Północny Waziristan, główną twierdzę miejscowych talibów. Wtorkowy atak na szkołę w Peszawarze był według talibów odwetem za rządową ofensywę.

Mógł też być kolejną próbą skłócenia Afganistanu i Pakistanu oraz storpedowania procesu zawiązywania między nimi bliższej współpracy. Pokój między Kabulem i Islamabadem jest bowiem największym, śmiertelnym zagrożeniem dla talibów z obu stron granicy.

(j.)