Barack Obama wyrusza dziś w ostatnią zagraniczną podróż do Grecji, Niemiec i Peru, gdzie ma spotkać wielu przywódców państw Unii Europejskiej i prezydenta Chin. Zostawia Amerykę podzieloną. Na ulicach USA trwają protesty przeciwników jego następcy - Donalda Trumpa.

Protesty przeciwko Trumpowi są organizowane od kilku dni w wielu miastach w Stanach Zjednoczonych. Przeciwnicy nowego prezydenta zapowiadają, że szybko z nich nie zrezygnują.

Przed Amerykanami przynajmniej 4 lata prezydentury, której obawiają się też światowi politycy.

Na razie mamy prezydenta elekta, który dużo mówił w czasie kampanii, ale niektóre jego pomysły ewoluowały. Gdyby wygrała Hillary Clinton, to przywódcy innych państw wiedzieliby, że w pewien sposób czeka nas wszystkich polityka kontynuacji. Dla jednych dobrze, dla innych źle. Tymczasem - wielka niewiadoma.  

Obama w czasie ostatniej podróży zamiast żegnać się z politykami, będzie ich uspokajał. Obawy są ogromne. Nikt nie wie, jaka będzie dokładnie polityka zagraniczna administracji Donalda Trumpa, z jakich umów nowy prezydent będzie chciał się wycofać i czy faktycznie tak będzie. Raczej na pewno do kosza trafi transpacyficzna umowa handlowa i Obama będzie to musiał jakoś wytłumaczyć azjatyckim partnerom. 

Ben Rhodes, doradca prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego powiedział, że Obama ma świadomość tego, że w każdym miejscu, gdzie się pojawi, będzie pytany o przyszłość relacji USA z resztą świata i, że będzie to główny temat tej podróży. Ale czy musi być tak źle? 

Popatrzmy na to, co mówi i jak zaczyna mówić Donald Trump. Już po ogłoszeniu wyborów o Hillary Clinton nie mówił już "ta złodziejka" tylko "Sekretarz Clinton, która ciężko pracowała dla kraju". W czasie spotkania z Obamą mówił w Gabinecie Owalnym, że to "zaszczyt rozmawiać z Obamą i liczy na rozmowy w przyszłości", a w czasie kampanii ostro krytykował obecnego prezydenta. Mówił też, że deportuje nielegalnych imigrantów i wybuduje mur na granicy z Meksykiem. No to weźmy najnowszy wywiad Trumpa udzielony telewizji CBS. Zapowiedział, że jego administracja deportuje nawet 3 miliony nielegalnych imigrantów. Ale wygląda na to, że obawiać muszą się przede wszystkim nielegalni imigranci, których jedynym grzechem nie jest tylko przebywanie tutaj bez pozwolenia. Weźmiemy się za ludzi, którzy są przestępcami, mają sprawy karne na koncie, należą do gangów, którzy są przemytnikami narkotyków - to słowa Trumpa, który też w wywiadzie powiedział, że wybuduje na granicy z Meksykiem mur, ale zaznaczył już, że może być to częściowo płot. Jeżeli Trump chce się wziąć głównie za kryminalistów, to może się okazać, że jego polityka specjalnie nie będzie się różnić od polityki Obamy. 

W latach 2009-2015 administracja Baracka Obamy deportowała ponad 2,5 miliona osób, czyli więcej niż jakakolwiek inna administracja w przeszłości. I byli to głównie kryminaliści. Grupy zajmujące się wspieraniem interesów imigrantów nazywają Baracka Obamę nawet naczelnym deportującym Ameryki. Więc może nie taki straszny ten Trump jak go malują...