Amerykańskich planistów strategicznych niepokoją ruchy egipskiego wojska. Stany Zjednoczone od wielu lat uważają Egipt za swojego bliskiego sojusznika w Afryce Północnej, ale ostatnio na tych relacjach pojawiła się rysa. Kair postanowił zbliżyć się do Pekinu, ale winnym takiego stanu rzeczy jest Waszyngton.

We wtorek rozpoczęły się oficjalnie ćwiczenia wojskowe "Afrykański Lew", rokrocznie organizowane przez Stany Zjednoczone. Tegoroczna edycja manewrów jest największa w historii - bierze w niej udział ponad 10 tys. żołnierzy z 40 krajów, w tym siedmiu z NATO.

Choć manewry rozpoczęły się w Tunezji, to w maju zostaną przeprowadzone na poligonach w Ghanie, Maroku i Senegalu. Wojska z ponad połowy krajów Afryki będą ćwiczyć operacje powietrzne i desantowe oraz ataki sił specjalnych, ale skupią się też na cyberbezpieczeństwie i wykorzystaniu broni "nowej generacji".

W Tunezji manewry prowadzą wojska Ghany, Kenii, Libii, Nigerii, Hiszpanii, Tunezji, Stanów Zjednoczonych i Egiptu. Szczególnie interesująca jest obecność tego ostatniego kraju.

Niepokój amerykańskich planistów strategicznych

Stany Zjednoczone od co najmniej 40 lat uważają Egipt za swojego bliskiego sojusznika w Afryce Północnej, mocno uzależniając go od dostaw swojej broni. W 2024 roku Departament Stanu zatwierdził sprzedaż broni, towarów wojskowych i usług do Egiptu o łącznej wartości 5,35 mld dolarów.

Wraz z przejęciem władzy przez Donalda Trumpa, na idealnych - wydawałoby się - relacjach Waszyngtonu i Kairu pojawiła się rysa. Wszystko za sprawą nowej amerykańskiej administracji, która naciskała na egipskie władze, by przyjęły 2 mln Palestyńczyków przesiedlonych ze Strefy Gazy.

W tej sytuacji Kair uznał, że warto zdywersyfikować sojusze wojskowe. Okazja nadarzyła się bardzo szybko - Egipcjanie po raz pierwszy w swojej historii zaprosili do wspólnych ćwiczeń siły powietrzne Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. We wtorek w Kairze wylądowało sześć samolotów transportowych Xian Y-20 Kunpeng, często porównywanych do amerykańskiego Boeinga C-17 Globemaster III.

Manewry, które otrzymały nazwę "Orzeł Cywilizacji", natychmiast wzbudziły niepokój w szeregach amerykańskich planistów strategicznych. Obawiają się oni, że ćwiczenia mogą oznaczać zmianę równowagi wpływów w Afryce. A na to Waszyngton nie może sobie rzecz jasna pozwolić.

Chiny zacieśniają relacje z Egiptem

Zainteresowanie Chin wschodnią częścią Afryki Północnej jest zgodne z Inicjatywą Pasa i Szlaku, projektem infrastrukturalnym wartym 1 bln dolarów, którego celem jest rozszerzenie wpływów gospodarczych i politycznych Pekinu.

Dlatego Chiny od dekady zacieśniają swoje relacje z Egiptem, a ich zwieńczeniem była ubiegłoroczna wizyta prezydenta Egiptu Abdela Fataha el-Sisiego w Pekinie, gdzie rozmawiał z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem o współpracy w zakresie technologii informacyjnych i komunikacyjnych, sztucznej inteligencji, energii odnawialnej, bezpieczeństwa żywnościowego, finansów i wymiany kulturalnej. Jak zauważył amerykański think tank Atlantic Council, rzeczywiście dowodzi to szerokich relacji, jakie łączą Kair i Pekin.

Była to ósma wizyta egipskiego przywódcy w Chinach od czasu objęcia przez niego urzędu prezydenta w 2014 r. Dla porównania, były prezydent Egiptu Hosni Mubarak odwiedził Chiny sześć razy w ciągu 30 lat urzędowania.

W środę chiński resort obrony ogłosił, że manewry "Orzeł Cywilizacji" potrwają do początku maja. Mniej więcej w tym samym czasie zakończą się organizowane przez Stany Zjednoczone ćwiczenia "Afrykański Lew", do których obok kontynentalnych "potęg militarnych" zaproszono kraje małe, niemal pozbawione armii, jak Liberia, Togo i Wybrzeże Kości Słoniowej.