MSZ i MEN chcą odebrać polskim dzieciom za granicą dostęp do publicznej edukacji. Do końca miesiąca Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski ma zatwierdzić "Plan Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą" na 2013 rok, który zakłada uspołecznienie wszystkich szkół do tej pory finansowanych z budżetu państwa. Polscy rodzice w Brukseli protestują.

Rodzice skarżą się, że nie zostali zapytani o opinię, bo konsultacje odbyły się w terminie wakacyjnym i w zaciszu gabinetów. A samo uspołecznienie budzi poważne obawy, że obniży się jakość nauczania. Szkoły społeczne nie są do końca merytorycznie nadzorowane. Teraz jestem w Brukseli, za dwa lata wyjeżdżam. I co potem? Zadaję sobie pytanie, czy dziecko poradzi sobie w gimnazjum, czy poradzi sobie w liceum? - zastanawia się ojciec dwóch nastoletnich chłopców, który został do Brukseli wysłany na placówkę.

Rodzice obawiają się, że zamiast poważnych szkół, które przygotowują obecnie dzieci do powrotu do Polski i kształcą na takim samym poziomie jak w Polsce, powstaną "szkółki niedzielne", gdzie dzieci będą tańczyć krakowiaka i robić tradycyjne wycinanki, a realizacja programu będzie kuleć. Ponadto rodzice twierdzą, że szkoły społeczne to dyskryminacja, bo nie wszyscy będą w stanie je opłacać. Podczas publicznego zebrania Rady Rodziców szkoły imienia Joachima Lelewela w Brukseli jedna z mam z regionu białostockiego ze łzami w oczach mówiła: Najpierw wyrzucono nas z kraju, bo nie mamy tam pracy, a teraz odmawia nam się pieniędzy na naukę naszych dzieci.

O co chodzi w planach MSZ?


W dokumencie poddanym konsultacjom, zatytułowanym "Plan współpracy z Polonią i Polakami za granicą" Ministerstwo Spraw Zagranicznych próbuje przekonywać, że chodzi o lepszą edukację ("o konkurencyjność lepiej wyedukowanej młodzieży w ubieganiu się o jej lepszą pozycję zawodową zarówno w Polsce jak również w kraju zamieszkania"). Dziennikarka RMF FM zdobyła jednak list wiceministra spraw zagranicznych Janusza Ciska, z którego wynika jasno, że chodzi o pieniądze. MSZ nie chce już płacić za publiczne szkoły, takie jak te w Brukseli czy w Hadze. Kosztem edukacji planowana jest prywatyzacja szkół, czyli de facto likwidacja dorobku ostatniego dwudziestolecia Polaków poza granicami kraju.

Wiceminister Cisek twierdzi, że szkoły publiczne za granicą kosztują za dużo i chodzi do nich za mało polskich dzieci. Podaje liczby, które - w przypadku chociażby Brukseli - nie znajdują potwierdzenia. Szkoła polska im. Joachima Lelewela rzeczywiście powstała na bazie szkółki przy ambasadzie, gdzie za czasów PRL chodziły tylko dzieci dyplomatów. Jednak teraz - wraz ze swoją filią - to ogromna placówka: uczęszcza do niej aż 1700 dzieci. Za szkołę nie trzeba płacić, ale - jak mówi jedna z mam - w większości płacimy podatki w Polsce, a więc nasze dzieci, otrzymujące bezpłatną edukację w Belgii nie są takim obciążeniem dla polskiego budżetu.

Rodzice wściekli na MSZ


Do szkoły uczęszczają dzieci Polaków, którzy wyjechali "za chlebem", a także dzieci dyplomatów, pracowników instytucji europejskich czy NATO. Rodzice nie zostawiają suchej nitki na "planie" MSZ, którego realizacja może doprowadzić do upadku tak dobrze funkcjonującej placówki. Nie udało się naszym zaborcom nas zrusyfikować, czy zgermanizować, to teraz zrobi to polski rząd, pomoże w wynarodowieniu naszych dzieci - mówi Dorota Kołodziej-Florczyk, matka chłopca, który chodzi do polskiej szkoły.

Rodzice planują dalsze protesty w obronie szkoły.

Czytaj list rodziców dzieci z Brukseli do MSZ i MEN

Czytaj odpowiedź wiceszefa resortu