Tylko do wieczora można zgłaszać kandydatury na stanowisko lidera brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Procedurę wyboru następcy premiera Borisa Johnsona przyśpieszono tak, by do zamknięcia parlamentu na przerwę wakacyjną wyłonić dwóch kandydatów.

Kandydatów jest na razie jedenastu, ale może ich być więcej. Czasu zostało niewiele, więc procedura wyboru została uproszczona.

Według doniesień na razie tylko czworo z nich zdobyło konieczne poparcie przynajmniej 20 posłów rządzącej Partii Konserwatystów. Oni przejdą do kolejnego etapu.

Wśród kandydatów z pewnością znajdą się tacy, którzy nie zdobędą wymaganej liczby sprzymierzeńców i od razu odpadną. To ostania prosta, by znaleźć się na liście wyborczej, która szybko zostanie zawężona w dalszych etapach procedury.

Zwycięska para kandydatów, którą powinniśmy poznać do przyszłego czwartku, będzie miała sześć tygodni na poprowadzenie kampanii wśród wszystkich członków Partii Konserwatystów. Wygra ten, kto otrzyma najwięcej głosów w wewnątrzpartyjnym głosowaniu. Odbędzie się ono korespondencyjnie.

Nowego premiera lub panią premier Wielkiej Brytanii poznamy najpóźniej 5 września, przed październikowym kongresem rządzącej partii. Nowy przywódca konserwatystów zaprezentuje wówczas swój program polityczny. Po burzliwej kadencji Boris Johnsona rozpocznie się nowy rozdział w historii brytyjskiej polityki.

Wojna w Ukrainie

Bez wątpienia rezygnacja Johnsona z funkcji lidera konserwatystów i jego zapowiedź odejścia z Downing Street wprawiło rząd w stan nieważkości. Premier wciąż pozostaje tymczasowym premierem - nie może jednak proponować nowych projektów legislacyjnych, przygląda się jedynie, jak zawieszony w próżni rząd nie funkcjonuje jak powinien.

To może niepokoić Ukraińców. Na szczęście minister obrony Ben Wallace nie zgłosił swojej kandydatury na lidera konserwatystów właśnie po to, by koncertować swe wysiłki na niesieniu pomocy obrońcom. Nadzoruje olbrzymi program szkoleniowy, w którym 10 tys. Ukraińców w cztery miesiące zdobędzie konieczne do walki umiejętności.

Także kandydaci na stanowisko premiera mówią często o Ukrainie. Jedna z nich, obecna szefowa brytyjskiej dyplomacji Liz Truss podkreśla, że jeśli wygra partyjny wyścig i wprowadzi się na Downing Street, zrobi wszystko, by Ukraina tę wojnę wygrała. To język, jakim posługiwał się dotychczas Boris Johnson i jakiego w Kijowie się oczekuje. Jego odejście nie zmieni nastawienia Londynu do rosyjskiej agresji. Decyzja o wysyłaniu broni Ukrainie nie zależy od jednej osoby - to polityczna i militarna inicjatywa grupy ludzi.

Zawodnicy na start

Wyścig o fotel premiera jest bezpardonowy. Jesteśmy dopiero na początku kampanii, a kandydaci, którzy do wczoraj grali w jednej drużynie, już torpedują się nawzajem. Robią to wprost przed mikrofonami dziennikarzy lub za pomocą informacji udostępnianych dyskretnie mediom - padają zarzuty o nieprawidłowości podatkowe, pod wątpliwość poddawane są kwalifikacje i wymagane doświadczenie, zalety zestawiane są z wadami, ambicje z już odniesionym sukcesami - czyli normalna walka polityczna, która nikogo na Wyspach nie dziwi.

Problem w tym, że o zawężeniu grupy kandydatów do dwóch osób decydują wyłącznie posłowie Partii Konserwatystów. Innymi słowy, mają oni olbrzymi wpływ na to, kto zostanie przyszłym premierem Wielkiej Brytanii.

Wprawdzie końcowy wybór należeć będzie do szeregowych członków Partii Torysów, ale nie będą oni mogli zagłosować kandydatów, którzy wcześniej odpadli.

Jaki powinien być przyszły premier? Będzie musiał mieć charyzmę i medialne obycie Boris Johnsona, ale powinien być uczciwy, prawdomówny i traktować swoją funkcję poważnie. Czyli dwa w jednym - poprzeczkę podniesiono bardzo wysoko!

Opracowanie: