Władze Azerbejdżanu podały, że miasto Mingeczaur w środkowej części kraju stało się w niedzielę celem ataku rakietowego. Ministerstwo obrony Armenii zaprzeczyło tym doniesieniom. "To kolejny przykład dezinformacji" - oceniła rzecznik resortu Czuczan Stepanian.

Ostrzelane miało zostać również 18-tysięczne miasto Terter położone tuż przy linii frontu oddzielającego wojska azerskie od sił samozwańczej Republiki Górskiego Karabachu. Atak rakietowy na oba te miasta potwierdziły czynniki wojskowe Azerbejdżanu w specjalnie wydanym komunikacie. Wydano go w niedzielę późnym wieczorem.

To kolejne miasta, które miały być zaatakowane z terytorium Armenii. W sobotę władze w Baku poinformowały, że doszło do ostrzału rakietowego azerbejdżańskiego miasta Gandża, w wyniku którego zginęła jedna osoba, a cztery inne zostały ranne.

Siły wojskowe Armenii odrzuciły te oskarżenia jako niezgodne z prawdą. Rzeczniczka resortu obrony w Erywaniu Czuczan Stepanian napisała na Twitterze: Ministerstwo Obrony Republiki Armenii oficjalnie oświadcza, że z jej terytorium w kierunku Azerbejdżanu nie otwiera się żadnego ognia.

W niedzielę ministerstwo spraw zagranicznych Armenii odniosło się do ataków na Gandżę, Mingeczaur i Terter. Doniesienia z ostatnich kilkunastu godzin, w świetle których z terytorium Armenii miało dojść do ataków na miasta w Azerbejdżanie, są dezinformacją - podkreślono. W ocenie dyplomacji armeńskiej rozpowszechnianie tego rodzaju fałszywych informacji przez Azerbejdżan służy przygotowaniu gruntu dla jednostronnego "rozszerzenia geografii konfliktu".

Mingeczaur to blisko 100-tysięczne miasto powstałe w 1948 r., gdy na tamtym terenie powstała elektrownia wodna i sztuczne jezioro na rzece Kura.

W mieście znajduje się kluczowy zbiornik wodny i ważna elektrownia - napisał w niedzielę na Twitterze doradca prezydenta Azerbejdżanu Hikmet Hadżijew. Odnosząc się do rzekomego armeńskiego ataku na to miasto, bliski współpracownik Ilhama Alijewa, napisał, że atak rakietowy był "barbarzyńskim wyrazem desperacji agresora".

Rozwój sytuacji w regionie wskazuje, że strony konfliktu nie są skłonne zastosować się do międzynarodowych apeli o deeskalację i powstrzymać od agresywnych działań - zaznaczają agencje.

Wcześniej w niedzielę prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew zażądał od władz w Erywaniu, by przedstawiły grafik wycofania swych sił z Górskiego Karabachu. Alijew zagroził, że jego kraj nie zaprzestanie prowadzenia działań zbrojnych, dopóki tak się nie stanie. Górski Karabach jest terytorium Azerbejdżanu. Musimy tam wrócić i wrócimy - zaznaczył azerski przywódca w transmitowanym przez telewizję orędziu do narodu.

Najbardziej intensywne walki od lat

Toczące się obecnie walki między wojskami Azerbejdżanu a siłami Armenii i Górskiego Karabachu - formalnie wchodzącego w skład Azerbejdżanu, są najbardziej intensywne od zakończenia w 1994 roku regularnej wojny o tę ormiańską enklawę.

W niedzielę władze Azerbejdżanu ogłosiły, że ich wojska zdobyły miasto Dżyrakan i kilka otaczających je wsi; władze Górskiego Karabachu zaprzeczyły tym doniesieniom. Ormianie oskarżają z kolei Azerbejdżan o bombardowanie stolicy Górskiego Karabachu Stepanakertu i rozmyślne atakowanie ludności cywilnej. Z kolei strona azerska zaprzecza tym oskarżeniom.

Zdaniem ekspertów trudno jest określić dokładny bilans ofiar konfliktu ze względu na działania dezinformacyjne obu stron i brak niezależnych obserwatorów oraz dziennikarzy w regionie.