Siódmą sobotę z rzędu protestowali we Francji członkowie ruchu "żółte kamizelki". Demonstracje zgromadziły znacznie mniej uczestników niż w poprzednich tygodniach. W kilku miastach doszło do incydentów - są ranni i zatrzymani.

Agencja AFP podkreśla, że największą liczbę ludzi w ostatnią sobotę grudnia zgromadziła demonstracja w Bordeaux, na południowym zachodzie kraju - udział w niej wzięło ok. 2,4 tys. osób. Z kolei w Paryżu, Marsylii, Rouen czy Nantes przeciw rosnącym kosztom utrzymania protestowało po tysiąc osób.

Według danych rządowych w pierwszym dniu protestów, 17 listopada, zgromadziły one 282 tys. ludzi. 15 grudnia było ich już 66 tys., a 22 grudnia - 38,6 tys. osób.

W sobotę do starć protestujących ze służbami bezpieczeństwa doszło m.in. w Bordeaux, Marsylii i Lille, gdzie policja użyła gazu łzawiącego. Wielu ludzi skandowało hasła przeciw prezydentowi Emmanuelowi Macronowi. Z kolei w Paryżu ludzie zgromadzeni pod siedzibami telewizji BFMTV oraz francuskiej telewizji publicznej krzyczeli: Dziennikarze - kolaboranci.

W samym Paryżu zatrzymano prawie 60 osób. W Amiens, gdzie ze względów bezpieczeństwa prefektura zakazała do 2 stycznia wszelkich zgromadzeń, funkcjonariusze zatrzymali 17 osób. Do zatrzymań doszło również w innych miastach.

"Żółte kamizelki" protestują w całej Francji już od półtora miesiąca. Oprócz rezygnacji z planowanej na 1 stycznia 2019 roku podwyżki podatków od paliwa, z której rząd się już wycofał, domagają się podniesienia płac, emerytur czy zasiłków dla bezrobotnych, zgłaszają też żądania polityczne, w tym dymisji prezydenta. 

Od początku demonstracji - w wyniku wypadków w pobliżu organizowanych przez "żółte kamizelki" blokad dróg - zginęło 10 osób. 1,5 tys. protestujących odniosło rany, w tym 50 poważne. 

oprac.