Amerykańscy adwokaci Romana Polańskiego zażądają przed sądem apelacyjnym w Los Angeles odstąpienia od ścigania reżysera. To teoretycznie szansa na uniknięcie przez niego więzienia. Problem w tym, że to nie pierwsza taka próba.

W maju sędzia odrzucił wniosek o umorzenie sprawy, argumentując, że Roman Polański nie pojawił się w sądzie. A jest to warunkiem rozpatrzenia wniosku.

Obecne plany adwokatów reżysera to przede wszystkim rozpaczliwa próba ratowania go przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. I nadzieja na niejednomyślność amerykańskich sędziów.

Asów w rękawie po stronie Polańskiego i jego obrońców raczej nie należy się spodziewać. Jego adwokacji mogą tłumaczyć, że reżyser nie mógł pojawić się w sądzie, bo przebywa w areszcie domowym w swojej szwajcarskiej posiadłości i musiał zdeponować paszport. Gdyby opuścił dom, złamałby postanowienie szwajcarskiego sądu.

Po raz kolejny padnie również argument dotyczący wieku reżysera i tego, że po uwiedzeniu trzynastoletniej Samanthy Geimer przez następne lata swojego życia nie wszedł w konflikt z prawem.

Roman Polański został zatrzymany na lotnisku w Zurychu 26 września na podstawie amerykańskiego nakazu aresztowania z 1978 roku. Amerykański wymiar sprawiedliwości zarzuca mu, że w 1977 roku uwiódł 13-letnią wówczas Samanthę Geimer. W stanie Kalifornia czyn lubieżny z nieletnią klasyfikowany jest automatycznie jako gwałt. Przed zakończeniem postępowania karnego w USA Polański zbiegł jednak do Francji, by uniknąć spodziewanej kary więzienia.