Grupy ratownicze zawiesiły w sobotę po południu czasu lokalnego przeszukiwanie gruzów zawalonego apartamentowca w Surfside na Florydzie - poinformowały miejscowe władze. W związku ze zbliżającym się sztormem tropikalnym Elsa podjęto decyzję o wyburzeniu części budynku, która nie uległa zniszczeniu.

Ekipa wyburzeniowa rozpoczęła już wiercenie dziur w betonie pod materiały wybuchowe we wciąż stojącej części apartamentowca Champlain Towers South. Prace mogą spowodować zawalenie się konstrukcji, przez co poszukiwanie ciał na razie nie może być kontynuowane.

Gubernator Florydy Ron DeSantis wyjaśnił, że niezawalona część budynku nie powinna dalej stać także ze względu na zbliżający się sztorm tropikalny Elsa, który może ją przewrócić, zagrażając bezpieczeństwu wielu ludzi. Na konferencji prasowej DeSantis podkreślił, że budynek w Surfside jest "chwiejny" i "niestabilny pod względem konstrukcyjnym", a wyburzenie go jest najbardziej rozsądnym krokiem.

Jeśli budynek zostanie zburzony, nasze zespoły poszukiwawczo-ratownicze będą bezpieczne, ponieważ nie wiemy, kiedy może się przewrócić, jeśli będzie stał dalej. Oczywiście, przy silnych podmuchach wiatru, potencjalnie stwarzałoby to naprawdę poważne zagrożenie - powiedział gubernator.

Wcześniej w sobotę burmistrz hrabstwa Miami-Dade Daniella Levine Cava poinformowała, że pod gruzami znaleziono ciała kolejnych dwóch ofiar, tym samym ich liczba wzrosła do 24. Za zaginione uznaje się 121 osób.

Do częściowego zawalenia się budynku doszło około godz. 2 w nocy (godz. 8 czasu polskiego) z 23 na 24 czerwca. W wybudowanym w 1981 r., położonym tuż przy plaży apartamentowcu, było ponad 130 mieszkań. Jak podał "Washington Post", do zawalenia się 40-letniego domu doszło zaledwie dzień po tym, gdy pomyślnie przeszedł on inspekcję budowlaną.

Należąca do aglomeracji Miami miejscowość Surfside jest znana jako ośrodek społeczności ortodoksyjnych Żydów, a także jako "mała Argentyna" ze względu na dużą liczbę imigrantów z tego kraju.

NIE PRZEGAP: Tragiczny wypadek na Podkarpaciu. Zginęli rodzice, którzy jechali z 2,5-letnim synem