Prezydent Francji Nicolas Sarkozy wraz z ministrami swojego rządu będzie się dziś zastanawiał nad tym, jak uspokoić sytuację w kraju. Trwające od niedzieli starcia przeniosły się spod Paryża na przedmieścia Tuluzy, gdzie została podpalona biblioteka i kilkanaście samochodów.

W Villiers le Bel pod Paryżem spokój mieszkańcom zapewniają jednostki antyterrorystyczne i oddziały szturmowe policji z helikopterami - w sumie ponad 700 funkcjonariuszy. To jednak może nie wystarczyć. Niczego się nie boimy. Wszystko nam jedno czy gliny nas w końcu złapią czy nie. Najpierw damy im w kość. To dopiero początek, bo w okolicy jest dużo takich twardzieli jak my - mówi RMF FM jeden z członków młodzieżowej bandy. Jak trzeba, to będziemy walczyć nawet przez miesiąc i jeszcze ostrzej, niż dwa lata temu. Mamy coraz więcej spluw - zaznacza.

Bezpośrednim powodem nowej fali starć jest śmierć dwóch nastolatków, którzy jechali skradzionym motocyklem w Villiers le Bel pod Paryżem. Złodzieje zginęli podczas zderzenia z policyjnym radiowozem. Policja zapewnia, że radiowóz ich nie ścigał i że chodzi o nieszczęśliwy wypadek. Młodzi ludzie są jednak przekonani, że funkcjonariusze celowo spowodowali ten tragiczny wypadek.

W listopadzie 2005 roku przez przedmieścia paryskie przetoczyła się kilkutygodniowa fala młodzieżowej agresji i rozruchów, w trakcie których m.in. podpalono setki samochodów. Były to najgwałtowniejsze od 40 lat zamieszki we Francji. Ich przyczyną była śmierć dwojga nastolatków, ściganych przez policję i porażonych prądem na stacji transformatorowej.