58-letni urzędujący prezydent Bułgarii Rumen Radew wygrał w niedzielę drugą turę wyborów prezydenckich i przez kolejne pięć lat pokieruje państwem. W 2016 roku występował jako kandydat Bułgarskiej Partii Socjalistycznej (BSP), obecnie cieszył się poparciem Obywatelskiego Komitetu Inicjatywnego.

Konstytucja Bułgarii zasadniczo ogranicza uprawnienia głowy państwa, zarazem w niektórych okolicznościach nadaje prezydentowi istotne uprawnienia, np. w zakresie mianowania tymczasowego rządu, co miało zastosowanie w bułgarskiej rzeczywistości politycznej w bieżącym roku. Dwa kolejne składy parlamentu nie były bowiem w stanie wyłonić rządu, a to sprawiło, że na mocy decyzji prezydenta od maja władzę wykonawczą sprawowały rządy tymczasowe.

W czasie kampanii wyborczej Radew zyskał poparcie centrowej partii Kontynuujemy Zmiany Kiriła Petkowa i Asena Wasilewa, ruchu "Wyprostuj się, Bg. Nadchodzimy" oraz partii Jest Taki Naród piosenkarza, producenta i prezentera telewizyjnego Sławiego Trifonowa.

Relacje Radewa z bułgarską lewicą były w ostatnich miesiącach napięte. Liderka BSP Kornelia Ninowa nie śpieszyła się z oficjalnym ogłoszeniem poparcia dla kandydata do reelekcji, a wewnątrzpartyjne grupy, rozczarowane zbyt mało prorosyjską postawą Radewa, wręcz prowadziły kampanię przeciw jego ponownemu wyborowi.

Podczas pierwszej 5-letniej kadencji Radew krytykował poprzedni bułgarski rząd kierowany przez Bojko Borisowa m.in. za budowę wartego prawie 1,5 mld euro przedłużenia do Serbii gazociągu Turecki Potok, a także za opóźnienie budowy interkonektora gazowego, prowadzącego do Grecji, który miał być gotowy dwa lata temu, a nadal nie jest ukończony. Ponadto, bułgarski prezydent wyrażał zdecydowane poparcie dla Inicjatywy Trójmorza, postrzeganej przez lewicę jako antyrosyjski projekt.

Przez większość swojej pierwszej kadencji, zwłaszcza wraz z początkiem antyrządowych protestów w 2020 roku, Radew krytykował rząd Borisowa, wysuwając wobec niego oskarżenia o korupcję. W sierpniu 2020 roku prezydent wyszedł do protestujących, wznosząc okrzyk: "Precz z mafią". Te słowa stały się dominującym hasłem protestów. Podczas oddawania głosu w niedzielnych wyborach Radew stwierdził, że "nie należy dawać szans przeszłości".

Radew jest z wykształcenia pilotem wojskowym w stopniu generała. Ten żołnierz w stanie spoczynku może się pochwalić imponującym życiorysem. Przez trzy lata, do lipca 2016 roku, był dowódcą bułgarskiego lotnictwa wojskowego. Od 2005 do 2009 roku pełnił obowiązki komendanta największej wojskowej bazy lotniczej Graf Ignatiewo, a w latach 2009-2011 zajmował stanowisko zastępcy dowódcy bułgarskiego lotnictwa wojskowego.

W 1987 roku ukończył Wyższą Szkołę Lotnictwa Wojskowego, w 2000 roku obronił tytuł doktora nauk wojskowych w Akademii Wojskowej. Posiada dyplom amerykańskiego Air War College Maxwell, w którym kurs na temat doktryny strategii wojen powietrznych zakończył z najlepszym wynikiem spośród zagranicznych słuchaczy, dającym mu 13. miejsce wśród wszystkich 250 absolwentów uczelni.

Prounijny prezydent

Nigdy nie wypowiadałem się przeciw członkostwu Bułgarii w strukturach Unii Europejskiej czy NATO. Planowałem wiele ćwiczeń prowadzonych wewnątrz Sojuszu Północnoatlantyckiego i kierowałem nimi. Kształciłem się w natowskiej akademii - tak Radew odpowiadał na zarzuty, że jako kandydat lewicy będzie dążył do oderwania Bułgarii od struktur euroatlantyckich i skierowania jej w rosyjską strefę wpływów.

Z inicjatywy Radewa w czerwcu bieżącego roku Bułgaria stała się gospodarzem Inicjatywy Trójmorza, określanej przez niego jako "unikatowy instrument rozwoju transportowych i energetycznych powiązań regionalnych (...)". Bułgarski prezydent zaprosił do tej międzynarodowej inicjatywy polityczno-gospodarczej Grecję, proponując jej rolę obserwatora.

Dla bułgarskiej lewicy wiele proeuropejskich kroków Radewa było trudnych do zaakceptowania. Ostateczne poparcie, jakie otrzymał od jej kierownictwa, nie było kategoryczne. Niezachwiane poparcie wiernego elektoratu okazało się jednak przeważające. Prawdopodobnie wstrzemięźliwość, by nie powiedzieć - wrogość liderki BSP i części członków zarządu socjalistycznej partii wobec Radewa dały impuls do jego kontrowersyjnej uwagi, że "Krym jest rosyjski".

Słowa te padły podczas czwartkowej debaty prezydenckiej z Gerdżikowem. Później Radew tłumaczył, że "nie aprobuje polityki aneksji, lecz faktem jest, że obecnie Krym należy do Rosji".

Bułgarski przywódca niewątpliwie zdawał sobie sprawę z tego, że jego wypowiedź na temat ukraińsko-rosyjskich sporów nie tylko spowoduje negatywną międzynarodową reakcję, ale też zniechęci do poparcia jego ponownego wyboru większość centroprawicowych wyborców, którzy głosowali na niego w pierwszej turze. Dyplomatyczną niezręczność cieszący się z reelekcji Radew prawdopodobnie spróbuje niedługo naprawić.