Co najmniej 15 osób, w tym sześciu Amerykanów, zginęło, a 35 zostało rannych w dzisiejszym samobójczym zamachu w pobliżu konwoju wojskowego w stolicy Afganistanu, Kabulu. Do ataku przyznali się islamscy bojownicy.

Przedstawiciel ministerstwa zdrowia powiedział, że eksplozja uszkodziła ciała zabitych do tego stopnia, że niemożliwa jest ich identyfikacja.

Samochód wyładowany materiałami wybuchowymi eksplodował w pobliżu konwoju składającego się z dwóch pojazdów przewożących zagranicznych żołnierzy - powiedział szef kabulskiej policji Ajub Salangi. Według niego wybuch uszkodził 10 okolicznych budynków.

Do incydentu doszło ok. godz. 8 (5.30 czasu polskiego) na wschodzie Kabulu. Po potężnej eksplozji, na skutek której zapaliły się okoliczne budynki, wstrząs był odczuwany nawet po drugiej stronie miasta.

Do przeprowadzenia ataku przyznała się grupa islamskich bojowników Hezb-e-Islami (Partia Islamska), która sprzeciwia się obecności sił koalicji międzynarodowej w Afganistanie. Przewodzi jej Gulbuddin Hekmatiar, były premier i dawny sojusznik USA, obecnie uważany przez władze w Waszyngtonie za terrorystę.

Rzecznik grupy przekazał agencji AP, że jeden z jej członków przeprowadził atak na dwa samochody przewożące amerykańskich doradców. Twierdził, że większość z nich zginęła w zamachu, a ich pojazdy zostały zniszczone.

Kolejny zamach terrorystów

Hezb-e-Islami przyznała się do przeprowadzenia samobójczego zamachu we wrześniu ub.r., w którym zginęło co najmniej 12 osób. Grupa twierdziła, że była to odpowiedź na antyislamski film "Niewinność muzułmanów", karykaturalnie przedstawiający proroka Mahometa.

Jest to pierwszy większy zamach w afgańskiej stolicy od marca, gdy zamachowiec wysadził się w powietrze przed budynkiem ministerstwa spraw wewnętrznych podczas wizyty amerykańskiego ministra obrony Chucka Hagla. Życie straciło wówczas siedmiu Afgańczyków. Do ataku przyznali się talibscy rebelianci. 

(jad)