Niemieccy ratownicy odmawiają uczestniczenia w akcji poszukiwawczej polskiego nurka, który zaginął we wraku promu „Jan Heweliusz”. Twierdzą, że wejście do leżącej na dnie Bałtyku jednostki jest zbyt niebezpieczne.

Aby akcja mogła się rozpocząć, potrzebny jest wniosek polskiej prokuratury lub prośba rodziny zaginionego. Koledzy nurka powiedzieli reporterowi RMF FM Pawłowi Żuchowskiego, że sami zorganizują amatorską wyprawę poszukiwawczą.

Do wypadku doszło w sobotę około godz. 14. Członkowie wyprawy nurkowali w parach. Gdy zeszli do maszynowni, po jakimś czasie wynurzył się tylko jeden z nich i zaalarmował kolegów. Pod wodę zeszli pozostali nurkowie, którzy szukali zaginionego ponad godzinę. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, wrócili do jednostki, którą przypłynęli do Świnoujścia.

Sprawę bada świnoujska policja. Z przesłuchań uczestników feralnej wyprawa wynika, że dwaj nurkowie, z których jeden zaginął, wbrew zakazowi wpłynęli do wnętrza wraku, choć mieli świadomość, że jest to niebezpieczne. Wszyscy uczestnicy wyprawy byli trzeźwi. Zaginiony 42-letni płetwonurek od sześciu lat uprawiał ten sport. Pochodzi z okolic Stargardu Szczecińskiego.

Prom "Jan Heweliusz" zatonął podczas sztormu 14 stycznia 1993 roku na Bałtyku, 20 mil morskich od wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia. Zginęło 55 osób. Wrak promu znajduje się na głębokości około 30 metrów i jest często odwiedzany przez nurków. To jeden z najbardziej niebezpiecznych dla żeglugi wraków leżących na dnie Bałtyku.