Krakowska prokuratura potwierdza informacje reporterów RMF FM na temat śledztwa w sprawie kradzieży napisu "Arbeit macht frei". Prokuratorzy wystąpili do Szwecji o ustalenie danych dwóch osób, mających związek z tym przestępstwem. Według naszych ustaleń, chodzi o 35-letniego Andersa H., byłego przywódcy neonazistów i współpracującego z nimi czterdziestokilkuletniego emigranta z byłej Jugosławii.

Jedną z tych osób jest osoba, która była na terenie Polski. Drugą osobą jest osoba, która przywiozła do Polski przedmiot służący do popełnienia przestępstwa, a więc samochód - mówił na konferencji prasowej prokurator Artur Wrona. Jak dodał, krakowscy śledczy chcą jeszcze przesłuchania jednej osoby, ale wyłącznie w charakterze świadka.

Według informacji reporterów śledczych RMF FM Marka Balawajdra i Romana Osicy, Anders H., kiedy zorientował się, że nie ma szans na przewiezienie tablicy i dostarczenie napisu do Sztokholmu, zgłosił się na policję w Szwecji i zaczął z nią współpracować, licząc, że dostanie wyznaczoną nagrodę.

Według krakowskich śledczych, Anders H. miał przyjechać do Polski wiosną ubiegłego roku. Wówczas spotkał się z Marcinem A. Obaj mężczyźni znali się wcześniej, ponieważ - jak ustalili reporterzy RMF FM - Marcin A. wielokrotnie bywał w Szwecji, gdzie pracował w firmie budowlanej, należącej do ojca Andersa H. Obaj mężczyźni pojechali na południe Polski do obozu w Oświęcimiu. Tam Anders H. dosłownie palcem pokazał Marcinowi A. napis „Arbeit macht frei” i powiedział, że dużo zapłaci za dostarczenie go do Szwecji.

Marcin A. powiedział, że postara się zorganizować kradzież. Kilka miesięcy później poinformował swojego szwedzkiego wspólnika, że są już ludzie gotowi wykonać zlecenie. Mieli za to dostać 20 tysięcy złotych. Tablica już w Szwecji miała być sprzedana za prawie pół miliona euro.

Jak ustalili nasi dziennikarze, Anders H. skontaktował się wtedy z mieszkającym w Szwecji mężczyzną, byłym obywatelem Jugosławii. W rozmowie z Markiem Balawajdrem prokurator Artur Wrona potwierdził, że mężczyzna pochodził z Bałkanów:

To właśnie jemu Anders H. przekazał samochód - żółtego sportowego Seata - i kazał zawieść auto do Polski, gdzie odebrać je mieli przygotowujący się do kradzieży Polacy. Jugosłowianin przeprawił się promem z Istadt do Świnoujścia. Tam samochód - na szwedzkich numerach rejestracyjnych - odebrali Polacy, którzy mieli ukraść napis. Dwóch mężczyzn najpierw pojechało w okolice Torunia, skąd wzięli pozostałych wspólników i już w czwórkę dotarli do Oświęcimia.

Na miejscu złodzieje najpierw zrobili rozpoznanie, po kilku godzinach wrócili na teren obozu i w ciągu kilku minut ukradli napis.

W parku sąsiadującym z obozem pocięli tablicę na 3 części i ułożyli na tylnym siedzeniu auta, potem przykryli ją kocem i tak siedząc na niej, przetransportowali ją w okolice Torunia, gdzie zostawili wszystko organizatorowi kradzieży Marcinowi A. Złodzieje nie spodziewali się jednak tak dużego nagłośnienia sprawy. Zrezygnowali z wyjazdu seatem do Szwecji, ukryli tablicę czekając, aż sprawa trochę przycichnie. Ale na ich tropie byli już policjanci z Krakowa.

Równolegle do prowadzących śledztwo trafiła informacja właśnie ze Szwecji, wskazująca, kto mógł ukraść tablicę. Dzwoniącym był według naszych informacji właśnie Anders H. Liczył, że uda mu się po pierwsze zatuszować swoją rolę w kradzieży, a po drugie chciał przynajmniej zdobyć wyznaczoną nagrodę.

Dodajmy, że krakowska prokuratura, prowadząca śledztwo w sprawie kradzieży historycznego napisu z Auschwitz-Birkenau, zmieni zarzuty pięciu podejrzanym – z kradzieży na kradzież z włamaniem. Zmiana ta nie wpłynie jednak na zaostrzenie odpowiedzialności karnej dla sprawców. Ma jedynie znaczenie dla dokładnego określenia dokonanego przestępstwa.

Napis "Arbeit macht frei" został skradziony znad obozowej bramy 18 grudnia nad ranem. Tablicę, pociętą na trzy części, odzyskano dwa dni później. Zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży oraz uszkodzenia napisu, będącego dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury, usłyszało czterech mężczyzn. Piąty zatrzymany w tej sprawie przez policję odpowie za udział w grupie przestępczej oraz nakłanianie do kradzieży i "zniszczenia zaboru". Wszyscy trafili tymczasowo do aresztu. Polscy śledczy, którzy badają sprawę kradzieży, skierowali do szwedzkich prokuratorów wniosek o potwierdzenie tożsamości mężczyzny, który - według nich - najprawdopodobniej zlecił kradzież napisu.