Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował, że Andrzej Żuławski i wydawca jego książki „Nocnik” mają przeprosić Weronikę Rosati i zapłacić jej 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Sędzia Małgorzata Sławińska utajniła uzasadnienie wyroku.

Weronika Rosati żądała od Żuławskiego i jego wydawcy 200 tysięcy złotych i przeprosin w mediach za naruszenie jej prawa do prywatności i godności jako kobiety. Chciała też, by fragmenty "Nocnika", w których występuje podobna do niej bohaterka usunięto z kolejnych wydań albo w ogóle zaprzestano sprzedaży książki.

Prawnicy aktorki przekonywali, że w śmiałej obyczajowo książce Żuławskiego przytoczono wiele faktów pozwalających rozpoznać ich klientkę w postaci Esterki. Reżyser i jego wydawca wnosili o oddalenie powództwa. Przekonywali, że książka ma wartość artystyczną, a nazwisko Rosati w ogóle się w niej nie pojawia.

Sąd uznał, że dobra osobiste Rosati zostały naruszone. Nie zgodził się jednak na wykreślenie z książki 160 stron.

"Nocnik" jest powieścią udającą dziennik, a nie dziennikiem udającym powieść; nie można utożsamiać autora z narratorem, ani postaci z żywymi osobami - mówiła w 2013 r. w sądzie biegła prof. Grażyna Borkowska, historyk literatury z Instytutu Badań Literackich PAN. Dowodziła, że tekstu artystycznego - jakim jest powieść - nie można traktować jako bezpośredniej wypowiedzi autora. Narrator nie musi wypowiadać opinii autora. Gdyby tak było, setki artystów stawałoby przed sądami. Ta praktyka co najmniej od końca XIX wieku ustaje - podkreślała.

Jeszcze wiosną 2010 r. sąd zakazał dalszego rozpowszechniania "Nocnika" - aż do prawomocnego zakończenia całego procesu. Stało się to w ramach tzw. zabezpieczenia powództwa, wiele razy krytykowanego w mediach jako rodzaj swoistej "cenzury prewencyjnej". Potem Trybunał Konstytucyjny uznał, że zakaz publikacji nie narusza konstytucji, ale powinny być określone ramy czasowe, w jakich ma on obowiązywać.

(mn)