Historia jego życia, to historia człowieka co chwila prześladowanego, który jednak – Bogu dzięki – miał szczęście i wyszedł z tego cało . O Władysławie Bartoszewskim z okazji zbliżającego się jubileuszu pisze kardynał Karl Lehmann.

„Każdy z nas zbiera w życiu inne doświadczenia, zależy to od wielu czynników. Ja zdecydowałem się iść drogą, która komuś może wydać się niezwyczajna. Ale nie jestem z tego powodu jakimś bohaterem. Po prostu miałem możliwość zebrania rozmaitych do-świadczeń w sytuacjach ekstremalnych i te doświadczenia chciałbym przekazać dalej”. Tak Władysław Bartoszewski mówił kiedyś o swoim życiu.

W istocie, aż niemal trudno uwierzyć w to, co przeżył i czego doświadczył ten człowiek, w którego aktywności publicznej punktem kulminacyjnym był urząd ministra spraw zagra-nicznych Polski w roku 1995 i potem w latach 2000-2001. Historia jego życia, to historia człowieka co chwila prześladowanego, który jednak – Bogu dzięki – miał szczęście i wyszedł z tego cało. Ale też właśnie dlatego nigdy nie zapomniał, jak wielu innych straciło życie, jak wielu zostało okrutnie zamordowanych, zamęczonych na śmierć. I wie on także, jak „niesłychanie wysokie ryzyko podejmowali ci, którzy decydowali się udzielać pomocy” potrzebującym (jak pisze w książce „Das Warschauer Getto – wie es wirklich war”, wydanie niemieckie: Frankfurt 1986).

Pozostanie tajemnicą tego życia, jak po wszystkich swoich doświadczeniach Władysław Bartoszewski nie popadł w zgorzknienie. Gdy pytano go o to, odpowiadał zwykle w podobny sposób: „Miałem szczęście, ogromne szczęście. Mimo tego wszystkiego, pozostałem przy życiu. A skoro żyję, znaczy to dla mnie, że muszę pomagać innym” (mówi o tym m.in. w tekstach, które ukazały się w Niemczech w 1989 r.: „Erfahrungen meines Lebens. Es lohnt sich, anständig zu sein”, pod redakcją Reinholda Lehmanna, Fryburg 1989). Nie myślał przy tym o zemście, o odwecie, ale zdecydował się przerwać ten diabelski krąg przemocy. W ten sposób stał się wielkim budowniczym, budowniczym mostów między Polakami a Niemcami. Ale nie tylko: został też pionierem dialogu chrześcijańsko-żydowskiego i polsko-europejskiego.

Co dało temu człowiekowi tak wielkie, niewyczerpane wręcz siły w stawianiu oporu złu? Myślę, że zakorzenienie całej działalności publicznej Władysława Bartoszewskiego w dwóch wartościach: w sprawiedliwości i w prawdzie. Nigdy nie zaprzeczał, że odczuwał strach, ale potrafił go przezwyciężyć. Pomagał ofiarom i równocześnie dokumentował czyny oprawców, niemal z dokładnością co do minuty. Dla mnie jest to doświadczenie fascynujące: jak, z jednej strony, bezstronny i beznamiętnie obiektywny potrafi być Bartoszewski-historyk oraz, z drugiej strony, jak poruszająco i emocjonalnie mówi Bartoszewski-świadek; dobitniej, mocniej niż jakikolwiek moralista.

Z tego też powodu zawsze będzie on odbierany także jako człowiek niewygodny, jako ktoś, kto – gdy jest to konieczne – nie będzie milczeć dla świętego spokoju, ale jako ktoś, kto – gdy trzeba – kocha spór i potrafi poruszać się w sytuacji sporu. Kto jest sceptyczny wobec pustych haseł. Dla niego liczy się przede wszystkim nie dobra wola, nie dobre intencje, ale czyny – dokładniej: czynienie dobra. Z katami nie można zawierać pokoju.

Są sytuacje, gdy trzeba ustawić się pod prąd. Bartoszewski wie – bez wywyższania się, bez elitarnej pozy – że zwykle tylko niewielu decyduje się nie płynąć z prądem. Jednym z podstawowych doświadczeń jego życia było i to, że w takich sprawach jak sprawiedliwość czy godność człowieka nie zawiera się kompromisów.

Bartoszewski napisał kiedyś, że nie warto żyć za wszelką cenę. Być może to najważniejsze jego słowa, jakie znam: że „żyć za wszelką cenę, to hańba”. Że „zachowanie życia za wszelką cenę, to walka, jaka toczy się w przyrodzie, gdy silniejszy napada na słabszego, i gdy wtedy ten słabszy gotów jest zrobić wszystko i podporządkować się, paść na kolana. To jest nieludzkie” (cytat za: „Erfahrungen meines Lebens”).

Władysław Bartoszewski zawsze był człowiekiem wiary, człowiekiem Kościoła. Jego wiara jest wiarą kogoś, kto – po tym, czego doświadczył w życiu – jest świadom, że wiele pytań o Boga musi pozostać bez odpowiedzi, musi pozostać tajemnicą, zagadką. Wspomniał kiedyś, że wiele zawdzięczał pobożności swojej matki. „Być może wiele zawdzięczam modlitwom mojej matki, która już podczas wojny była głęboko wierząca i w najgorszych latach szukała ucieczki i schronienia u Boga i w modlitwie” (za: „Erfahrungen meines Lebens”). A także swemu polskiemu rodakowi, Janowi Pawłowi II., z którym czuł się zawsze związany, i – jak mówił – w którego pismach, np. w pierwszej encyklice „Redemptor hominis” (z 1979 r.) znajdował inspiracje dla własnego humanistycznego myślenia i swej wiary chrześcijańskiej. To wiara, która przeszła przez wiele najcięższych prób, i która nie potrzebuje wielkich słów. Za to świadectwo jego życia chciałbym powiedzieć mu dziś, gdy kończy 85 lat, po prostu: „Bóg zapłać!”.

Przełożył WP

KARDYNAŁ KARL LEHMANN urodził się w 1936 r. Filozof i teolog; wyświęcony w 1963 r. Profesor dogmatyki i teologii ekumenicznej. Od 1983 r. biskup Moguncji, od 1987 r. do dziś przewodniczący niemieckiego Episkopatu. 1988-98 członek Kongregacji Nauki Wiary, od 1998 r. członek Kongregacji ds. Biskupów. Kardynał od 2001 r.

Artykuł dzięki uprzejmości "Tygodnika Powszechnego"