W Stanach Zjednoczonych coraz gorętsza dyskusja o tym, co kto wiedział przed 11 września i dlaczego przynajmniej nie spróbowano zrobić czegoś, co mogłoby zapobiec największemu zamachowi terrorystycznemu w historii ludzkości. Na celowniku znajduje się FBI i prezydent. George W. Bush odpiera zarzuty.

W czwartek Biały Dom znalazł się pod zmasowanym atakiem Kongresu i opinii publicznej. Ujawniono wówczas, że przed zamachami amerykański wywiad ostrzegał o możliwych porwaniach samolotów pasażerskich przez siatkę Osamy bin Ladena.

Zarówno Demokraci, jak i Republikanie zażądali wyjaśnień, co administracja USA wiedziała o planowanych akcjach terrorystów i czy informacje te mogły wystarczyć, aby powstrzymać zamachowców.

George Bush, który oficjalnie nie wypowiedział się na ten temat, miał podobno na spotkaniu z Republikanami na Kapitolu wspomnieć o zapachu polityki, który unosi się wokół tej sprawy.

Chodzi o zapach prawdy - odpowiadają Demokraci. Ich lider w senacie, Tom Daschle zaznacza, że nie wolno pochopnie wyciągać wniosków. Zaraz jednak zadaje pytania, na które - jak podkreśla - musi paść odpowiedź. Dlaczego dopiero po 8 miesiącach ujawniono informację o raporcie i po drugie: co zrobił Biały Dom po jego otrzymaniu? - pytał Daschle.

Biały Dom odpiera krytykę. W pierwszym szeregu stoją najbliżsi współpracownicy Busha - doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Condoleezza Rice i wiceprezydent. Cheney wprost ostrzegł Demokratów: nie mieszajcie do tego polityki. Sugestie, że Biały Dom miał informacje, które mogłyby zapobiec atakom z 11 września są niewłaściwe - mówił Cheney.

Obserwatorzy zwracają uwagę, że całe zamieszanie to już prawdopodobnie przedbiegi przed listopadowymi wyborami do Kongresu.

foto Archiwum RMF

06:45