Nie ma dowodów, że były wiceszef stołecznej policji Andrzej Krajewski molestował seksualnie jedną z naczelniczek komendy. Jak dowiedział się reporter RMF FM, prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie doprowadzenia funkcjonariuszki do innej czynności seksualnej przez przełożonego.

Śledztwo prowadziła Prokuratura Okręgowa w Płocku, do której wpłynęło zawiadomienie jednej z naczelniczek warszawskiej komendy. Podstawą zgłoszenia był artykuł kodeksu karnego mówiący o "doprowadzeniu pokrzywdzonej do innej czynności seksualnej, przez nadużycie stosunku zależności".

Podczas postępowania śledczy mieli do czynienia z sytuacją "słowo przeciwko słowu". Zeznania naczelniczki, która miała być pokrzywdzoną były sprzeczne z zeznaniami wicekomendanta. 

W tym śledztwie przesłuchano 26 osób, w tym 18 funkcjonariuszek stołecznej policji. Cześć z nich, według zawiadamiającej, też miało być obiektem niewłaściwych zachować przełożonego, jednak żadna z nich - zeznając jako świadek - nie potwierdziła tego.

Jedynie pięć osób stwierdziło, że słyszały od naczelniczki o kwietniowym zajściu, które było podstawą zawiadomienia. To za mało, by uznać, że do molestowania doszło. 

Naczelniczka złożyła zawiadomienie w sprawie wiceszefa policji niedługo po tym, gdy ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak ujawnił, że ten oficer jest kandydatem na nowego komendanta stołecznego. Jego kandydatura upadła. 9 dni temu Krajewski odszedł z policji.

(az)