W 2014 roku szkoły w Polsce zostaną zalane gigantyczną falą uczniów. Będzie ich dwukrotnie więcej niż obecnie - alarmuje "Dziennik Gazeta Prawna". Dla niektórych może brakować miejsc.

Jak obliczyli dziennikarze gazety, do szkół trafi nawet 680 tys. dzieci, bowiem za dwa lata do 7-latków dołączą obowiązkowo 6-latki. Do tej pory do szkół trafiały grupy liczące ok. 350 tys. dzieci. Na dodatek skumulują się roczniki z większą niż dzisiaj liczbą dzieci.

Nie wszystkie samorządy i szkoły będą w stanie poradzić sobie z takim obciążeniem. Resort edukacji planował, że w tym roku do szkół trafi 40 proc. najmłodszych. Zdaniem gazety, nie będzie ich więcej niż przed rokiem, a w szkolnych ławach zasiądzie co piąty.

I kij, i marchewka

Dlatego ministerstwo apeluje, a niektóre samorządy podjęły działania, by skłonić rodziców maluchów do przepisania ich do szkoły. Niektóre z nich skutecznie ograniczyły możliwość zapisania dziecka do zerówki. W efekcie jeszcze we wrześniu można zapisać pociechę do I klasy, ale do zerówki już nie.

Część samorządów wybrała jeszcze inną formę nacisku, finansową. W niektórych szkołach dzieci z zerówek po pięciu bezpłatnych godzinach ich pobytu muszą zapłacić za każdą dodatkową godzinę, tak, jak w przedszkolu. To oznacza wydatek rzędi średnio 200-300 zł miesięcznie. A dziecko w I klasie może zostać w świetlicy za darmo.

Oprócz kija jest jednak także marchewka. MEN zaoferowało bonus dla rodziców pierwszoklasistów, zwiększając próg dochodowy do 504 zł netto na członka rodziny, by mogli uzyskać dofinansowanie do zakupu podręczników. W innych klasach próg wynosi 351 złotych.

Te wszystkie ruchy nie przekonały jednak rodziców. Trudno więc uwierzyć, że inaczej będzie w przyszłym roku. Dlatego niewykluczone, że dla za dwa lata dla uczniów będzie brakować miejsc, a niektóre dzieci będą musiały się uczyć na drugą zmianę.