Prokuratura okręgowa w Lublinie będzie wyjaśniać sprawę skażonych strzykawek, które trafiły do szpitala w Radomiu. Poinformował o tym w środę na konferencji prasowej szef lubelskiej Prokuratury Apelacyjnej Robert Bednarczyk.

Pod adresem prokuratorów w Radomiu padły zarzuty między innymi o opieszałość. W skrócie można to ująć w ten sposób, że prokuratury radomska i łódzka nawzajem przekazywały sobie sprawę, co de facto sprawiło, że śledztwo stanęło w miejscu. Zbyt dużo czasu stracono na pewne biurokratyczne kwestie. Tak być nie może. Nie w takich sprawach - mówi prokurator apelacyjny w Lublinie Robert Bednarczyk. Wreszcie przełożony prokuratorów dowiedział się o całej sprawie dopiero w połowie lipca. To stanowczo zbyt późno – podkreślił Bednarczyk. Zapowiedział też wyjaśnienie wszelkich uchybień służbowych osób, które do tej pory zajmowały się śledztwem.

"Brudne strzykawki” mogły zagrażać zdrowiu i życiu pacjentów - taka opinia biegłego dotarła dziś rano do radomskiej prokuratury - nieoficjalnie dowiedział się reporter RMF FM. To właśnie tej kluczowej informacji zabrakło we wcześniejszej opinii przesłanej śledczym 20 lipca. Ustaliliśmy też, że dyrektor szpitala w Radomiu - choć sam nie widział takiej potrzeby - miał obowiązek poinformować o strzykawkach Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych.

Bardzo prawdopodobne, że w związku z zaniedbaniami dyrektorowi szpitala zostaną postawione zarzuty. Wszystko zależy jednak teraz od prokuratorów z Lublina. Śledczy będą musieli ustalić, czy to dyrektor szpitala, czy ktoś z jego podwładnych jest winien tego zamieszania. Za takie zaniedbanie grozi rok więzienia.

Były szef radomskiego szpitala Mieczysław Szatanek broni się: Nawet jeśli teoretycznie byłaby możliwość, że ktoś użył i nie zauważył takiej strzykawki, to wiemy, że nic się nie wydarzyło i nie było żadnych powikłań z tego tytułu. Faktycznie, prokuratura na razie nie ma informacji, aby ktoś ucierpiał z tego powodu. Szatanek dodaje, że nie było sensu zgłaszania sprawy do Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych: Nie widziałem takiej potrzeby. Strzykawki zostały natychmiast wycofane, zastąpione dobrymi. Zawiadomiliśmy tylko producenta - zaznaczył. Dodał: My mieliśmy tyle różnych problemów, więc to naprawdę była błahostka.

Resort zdrowia twierdzi, że ma „czyste ręce” w związku z aferą z brudnymi strzykawkami. Zdaniem ministerstwa i Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych w sprawie zawinił radomski szpital, a także wytwórca i dystrybutorzy strzykawek. Przez pół roku nic nie zrobiliśmy w tej sprawie, bo o niej nie wiedzieliśmy - przyznaje prezes URPL Leszek Borkowski.

Błąd popełnił szpital, który nie zawiadomił – mimo że jest zmuszony – prezesa urzędu w grudniu 2006 r. Błędem jest również to, że wytwórca nie zawiadomił nas, ani nie zawiadomili nas dystrybutorzy - zaznacza Borkowski.

Rzecznik resortu zdrowia Paweł Trzciński stwierdził, że prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie. Dodał, że wina jest po stronie firmy, która nie przestrzegała prawa. Zgodnie z ustawą o wyrobach medycznych, informację o wszelkiego rodzaju incydentach do Urzędu Rejestracji powinien składać m.in. dystrybutor i producent. Posłuchaj relacji reportera RMF FM Daniela Matolicza:

W grudniu ubiegłego roku w strzykawkach, które dotarły do szpitala w Radomiu wykryto osad. W niektórych były nawet resztki owadów. Strzykawki nie były jałowe, a więc ich użycie mogło zagrozić zdrowiu pacjentów. Jak pisze dzisiejszy „Dziennik”, wadliwe strzykawki BD Discardit II z serii 0607186 mogły trafić co najmniej do 150 placówek medycznych w Polsce.

Z danych Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych wynika, że na rynek trafiło ponad 86 tysięcy strzykawek kwestionowanej serii.