Jak być niepopularnym działaczem niepopularnej partii i jednocześnie zadbać o swoją przyszłość? Najlepiej załapać się do Parlamentu Europejskiego. By tego dokonać, w słabnącym SLD powstał nawet scenariusz ukrycia się pod parasolem prezydenta.

Scenariusz w skrócie miałby wyglądać tak: Sojusz rezygnuje ze swojego szyldu i zgadza się na wpuszczenie na wysokie miejsca na listach wyborczych ulubieńców prezydenta i działaczy liberalnych organizacji proeuropejskich; w zamian za to może skorzystać z „błogosławieństwa” Aleksandra Kwaśniewskiego i nowego, nieskompromitowanego szyldu: szeroki Komitet Lewicy Proeuropejskiej.

Jakie są szanse na realizację tego scenariusza? Na pierwszy rzut oka odpowiedź jest prosta – stworzenie przez SLD własnej, wąskiej listy groziłoby tym, że prezydent obejmie pieczę nad konkurencyjnym komitetem wyborczym. Takie rozwiązanie byłoby więc nie najlepsze, dlatego lepiej przeciągnąć Kwaśniewskiego na własną stronę, oddając jego kandydatom kilka pierwszych miejsc na liście.

Poszukujemy formułę na współpracę z prezydentem i możliwość rozszerzenia list wyborczych SLD - i mam nadzieje UP – o inne podmioty - mówi sekretarz generalny SLD, Marek Dyduch. Zastrzega jednak, ze wspólna lista jest tylko jednym z wielu wariantów branych pod uwagę.

Wariant ten nie podoba się zresztą terenowym działaczom, którzy w takiej sytuacji zostaliby pozbawieni szans w wyborach lub w ogóle nie weszliby na listy. Jest jeszcze inny problem – SLD chciałoby, aby na owej liście prym wiedli skompromitowani w kraju działacze Sojuszu, którym warto by było zorganizować jakąś przyjemną emigrację.

Czy prezydent zgodziłby się na np. Jerzego Jaskiernię? Ludzie nie powinni być zasłużonymi weteranami, którzy na zakończenie i zwieńczeni swej politycznej aktywności jadą do Strasburga - mówi prezydencki minister Dariusz Szymczycha. Według niego powinni pojechać tam ludzie, tworzący Nową jakość w polityce. Co oznacza ta nowa jakość – Szymczycha nie tłumaczy.

06:55