Dokładnie 8193 osoby starały się w ubiegłym roku o przyznanie statusu uchodźcy w Polsce. Ogromna większość przyjechała ze wschodu - z Czeczenii, Gruzji, Ukrainy... Zgodę na pozostanie nad Wisłą dostało zaledwie nieco ponad 700 z nich - mimo to z roku na rok próby nie ustają. W światowym dniu uchodźcy w RMF FM ruszamy śladami tych, którzy chcą uciec ze swoich krajów właśnie do Polski.

Terespol, przejście graniczne. Szlabany, strażnicy w zielonych mundurach, most kolejowy na Bugu, a za nim - Białoruś. To właśnie w Terespolu zaczyna się droga ogromnej większości uchodźców, którzy chcą dostać się do Polski. Z pociągów codziennie wysiadają Czeczeni, Ukraińcy lub Gruzini - kilkunastu, czasem więcej. Nie mają polskich wiz, jedynie dokumenty tożsamości, paszporty. Trafiają pod opiekę celników.

Wchodzimy na dworzec - budynek jest jasny, przeszklony. Komendant Straży Granicznej prowadzi nas na górę, do części stacji. Tam uchodźcy, którzy chcą prosić o azyl w Polsce, czekają na załatwienie formalności. Mijamy dwie kobiety w kolorowych chustach,  wokół biegają dzieci o kaukaskich rysach. 

Jest kuchnia, jadalnia, pokój dla matki z dzieckiem - procedura zajmuje kilka godzin, zwłaszcza w przypadku całych rodzin. Białe ściany zdobią kolorowe rysunki, dzieła najmłodszych uchodźców - dostają kredki i kartki, ale wolą ozdabiać ściany. Celnikom to nie przeszkadza - Teraz akurat nie ma dużego graffiti, ale nie przejmujemy się, że dzieci sobie tutaj rysują. Od czasu do czasu tylko malujemy ściany - mówi Artur Barej komendant terespolskiego oddziału Straży Granicznej.

W pokoju obok pani sierżant przyjmuje wniosek o przyznanie statusu uchodźcy w Polsce. To jedna z formalności - poza tym, od cudzoziemców trzeba na przykład pobrać odciski palców.  Po wszystkim zostają wypuszczeni i mają dwa dni, żeby zgłosić się do ośrodka recepcyjnego. Najbliższy  - w Białej Podlaskiej, trzeba tam dotrzeć na własną rękę.

Wywiad, badania albo ucieczka

Ośrodek recepcyjny w Białej Podlaskiej z zewnątrz kojarzy się trochę z ośrodkiem kolonijnym. Wewnątrz już trochę mniej - wystrój jest raczej surowy, niezbyt urozmaicony. Wyjątek to pokoje, w których bawią i uczą się dzieci. Jest jeszcze biblioteka, świetlica, przedszkole.

Każdy, kto przyjeżdża do ośrodka zostaje zbadany przez lekarza - zwykle cudzoziemcy zostają tu na około miesiąc, bo tyle trwa kolejny etap procedury. Nie brakuje jednak takich, którzy wcale nie zamierzają się zatrzymywać. Wielu po krótkim odpoczynku wyjeżdża - mówią, że jadą odwiedzić rodzinę, znajomych... i już nie wracają. Jadą w głąb Polski albo dalej, do Niemiec.

Nikt ich nie powstrzymuje, bo w końcu prawie wszyscy i tak wrócą - zazwyczaj zostają zatrzymani i odesłani do ośrodka zamkniętego, w którym czekają na zakończenie całej procedury. Decyzja w takich przypadkach rzadko bywa pozytywna.

Ci, którzy zostaną - rozmawiają z pracownikami Urzędu do Spraw Cudzoziemców. Mówią, dlaczego wyjechali z kraju, dlaczego chcą zostać w Polsce. To tzw. wywiad statusowy, jeden z najważniejszych elementów całego postępowania.

Na korytarzu spotykam Denisa. Z żoną i synkiem przyjechał z Ukrainy, z okolic Ługańska. Pytam go, dlaczego chce mieszkać w Polsce - Bo nasz dom stoi kilometr od linii frontu. Codziennie słuchaliśmy kanonady. Poza tym, na Ukrainie czuliśmy się jak obywatele drugiej kategorii - odpowiada. Ma nadzieję, że polskie władze pozwolą mu zostać, choć wie, że o azyl nie jest łatwo.

Po zakończeniu formalności w ośrodku recepcyjnym cudzoziemcy trafiają do kolejnej placówki, w której zostają już na dłużej - tam czekają na zakończenie całej procedury urzędowej. Taki ośrodek znajduje się np. w Kolonii Horbów, w budynku po hotelu "Horbowianka". Warunki są całkiem niezłe - dorośli, którzy tam mieszkają starają się o pracę, a dzieci są wysyłane do szkoły.

Język to nie problem

Najbliższą taką szkołę można znaleźć we wsi Berezówka. Prowadzi ją stowarzyszenie "Za Rzeką Krzną" - teraz chodzi tam 19 dzieci z ośrodka dla uchodźców w Kolonii Horbów. Przyjechaliśmy tam w idealnym momencie - trafiliśmy akurat na piknik i zawody sportowe.

Szkoła działa od 2009 roku. Przez 6 lat przewinęły się przez nią setki dzieci - Bywa, że zostają na dwa tygodnie, miesiąc, ale nieraz na dłużej. Robimy wszystko, by czuły się u nas bezpiecznie - mówi dyrektor Katarzyna Sobolewska.

Dzieciaki bardzo szybko uczą się języka. Zaczepiam jednego z chłopców, mówi że ma na imię Hassan - Koledzy pomagali mi się nauczyć - mówi bardzo płynnie ­- chciałbym tu zostać, bo mi się tu podoba, szkoła jest fajna, dużo gramy w piłkę. Pytam, kim chciałby zostać w przyszłości. Odpowiada, że strażakiem, jak jego dziadek. Tyle, że nie w Czeczenii, skąd pochodzi, tylko w Polsce.

Rozmawiamy z innymi dziećmi. Dziewczynki trochę się wstydzą, nie chcą rozmawiać, za to chętnie zaśpiewały nam piosenkę. Pytam jeszcze jednego chłopca, czy mu się tu podoba, czy lubi tę szkołę. Mówi że tak, ale chciałby już wrócić do Czeczenii. Dlaczego? Bo tęsknię. Za kim? Za wszystkimi.

(abs)