Piotr Wróbel szedł 13 dni z Katowic do Gdańska po to, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się, że 1 procent podatku można przekazać na jego syna, który cierpi na autyzm. Tata miał ze sobą niewielki plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami oraz GPS. Korzystał z noclegów i posiłków oferowanych przez życzliwych ludzi. W środę w końcu dotarł nad morze, a w czwartek rano wrócił autobusem do Katowic. "Wolę jednak iść, niż siedzieć tyle godzin w autokarze" - powiedział.

Nie było dnia, w którym pan Piotr zrobiłby sobie przerwę dłuższą niż na nocleg. Wędrował też w święta.

Wtedy było najintensywniej. Może po to, żeby zapomnieć, że nie jestem w domu. To nie były łatwe momenty - powiada tata 5-letniego Iana. Właśnie rozłąka była dla niego najtrudniejsza.

W środku trasy zdarzały się kryzysy. Pan Piotr zmagał się również z bólem nóg i gorączką. Były takie momenty, że myślałem, że to koniec. Ale następnego dnia wstawałem i szedłem dalej - mówi.

Każdego dnia pan Piotr pokonywał ok. 40 km.  Pomagali mu życzliwi ludzie. Częstowali herbatą, jedzeniem, tym, co mieli. Pomagali dobrym słowem. To też jest bardzo ważne - wylicza. 

"515 km dla Iana" - tak Piotr Wróbel nazwał swoją wędrówkę i profil na Facebooku, gdzie można było obserwować, jak zbliża się  do celu.

TU ZNAJDZIESZ SZCZEGÓŁY AKCJI

Co dalej? Wędrówka to półśrodek do tego, co robię. Celem jest 1 procent, a przede wszystkim wyprowadzenie Iana z autyzmu, albo zrobienie tego, co w naszej mocy, żeby Iana z autyzmu wyprowadzić. Teraz mam na to siłę , bo ta wędrówka też po to była - opowiada tata 5-latka.

Pieniądze są potrzebne na rehabilitację, badania , zajęcia dydaktyczne.

Zmęczony, ale pełen nadziei pani Piotr, nie będzie długo odpoczywał.

Życie płynie dalej. Zajęcia u logopedy... trzeba wrócić do codzienności
- skwitował tuż po powrocie do Katowic.


(ug)