Kosztowny żart polskiego turysty. 64-latek, który w czwartek wszczął fałszywy alarm bombowy na pokładzie samolotu z Warszawy do egipskiej Hurghady, będzie musiał zapłacić nawet 130 tysięcy złotych. Na taką kwotę linie lotnicze Small Planet wstępnie oszacowały koszt przymusowego lądowania w bułgarskim Burgas - ustalił dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda.

Kosztowny żart polskiego turysty. 64-latek, który w czwartek wszczął fałszywy alarm bombowy na pokładzie samolotu z Warszawy do egipskiej Hurghady, będzie musiał zapłacić nawet 130 tysięcy złotych. Na taką kwotę linie lotnicze Small Planet wstępnie oszacowały koszt przymusowego lądowania w bułgarskim Burgas - ustalił dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda.
Samolot awaryjnie lądował w Burgas /PAP/EPA/TODOR STAVREV /PAP/EPA

130 tysięcy złotych to koszt przymusowego lądowania w Burgas, opłat lotniskowych i paliwa dla drugiego samolotu, który musiał zabrać pasażerów w dalszą podróż. Rzecznik litewskich linii lotniczych Small Planet powiedział RMF FM, że ta kwota - wyliczona przez linie na 25 do 30 tysięcy euro będzie windykowana bezpośrednio od "żartownisia".

W czwartek polski turysta, jak sam mówi "dla zabawy", ogłosił, że na pokładzie samolotu z Warszawy do Hurghady jest bomba. Alarm oczywiście okazał się fałszywy. Później ustalono, że 64-latek był pod wpływem alkoholu.

Polak będzie musiał ponieść nie tylko koszty naliczone przez przewoźnika. Rachunek za akcję pirotechników wystawi mu zapewne także bułgarska policja i straż pożarna.

Polski konsulat w Sofii informuje, że 64-latek przebywa w bułgarskim areszcie. Został zatrzymany do wyjaśnienia, na 72 godziny.