Nowy wątek w dochodzeniu dotyczącym pożaru samochodu, w którym było 3-letnie dziecko. Przypomnijmy, że po tym, jak ojciec opuścił auto, pojazd stanął w ogniu. Gdy wrócił, ruszył do ratowania dziecka. Ostatecznie mu się to udało. Całe zdarzenie obserwowało wiele osób. Śledczy będą sprawdzać, czy zebrani ludzie zaniechali udzielenia pomocy dziecku. Dramat rozegrał się 11 dni temu w Rybniku w Śląskiem.

Doniesienie w tej sprawie dostała prokuratura rejonowa w Rybniku. Jak usłyszał reporter RMF FM Marcin Buczek, był to mail od prywatnej osoby. Pojawia się tam zarzut, że część ludzi zebranych w pobliżu płonącego samochodu zamiast pomagać ojcu, który ratował dziecko, zajęta była wyłącznie filmowaniem tej tragedii telefonami komórkowymi. Taką sytuację potwierdzają też policjanci, którzy jako pierwsi dotarli na miejsce. Ich zdaniem przed przyjazdem służb ratunkowych - a dokładnie o ten czas chodzi - w akcję ratowniczą mogło się zaangażować zdecydowanie więcej z przebywających tam wtedy osób. 

Na miejsce przyjechali strażacy, policjanci i pogotowie ratunkowe. Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego zabrał poparzone dziecko do katowickiego szpitala. 41-letni ojciec chłopca również trafił pod opiekę lekarzy.

Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że do pożaru doszło nagle, kiedy dziecko akurat znajdowało się samo w aucie. Ojciec wyszedł na chwilę z samochodu - poszedł po zakupy. Gdy zauważył płonące auto, pobiegł ratować syna. Zdeterminowany mężczyzna, nie zważając na potężny ogień, wyciągnął 3-latka z samochodu i udzielił mu pomocy - relacjonowali policjanci.

(nm)