Sondaże, które przez cały rok rozpieszczały i premiera, i Platformę, zrobiły Tuskowi fatalny prezent gwiazdkowy. Gdy już, już wydawało się, że nic, nawet największa od lat afera polityczno-korupcyjna, nie są w stanie nimi zachwiać, nagle zaczęły niebezpiecznie opadać.

To nie musi być trwała tendencja, trudno też przypuszczać, by doprowadziła do sondażowego zrównania się dwóch największych partii, ale Platforma dostaje od wyborców jasny sygnał - kombinowanie, kluczenie, "szachro-machrowanie" i odsuwanie opozycji od badania afery hazardowej nie będzie akceptowane.

Mimo tego zachwiania poparcia dla Platformy, mam poczucie, że liderzy tej partii wciąż mogą spać spokojnie. Póki afera hazardowa nie sięgnie ich stóp, póki Polacy nie popadną w stan znany z afery Rywina - przekonania, że cała czołówka rządzącej partii ma coś na sumieniu, albo nie stanie się nic równie dla PO dramatycznego - póty PiS nie zacznie deptać Tuskowi i spółce po piętach. Wśród wyborców utrzymuje się bowiem przekonanie (skądinąd nie nieuzasadnione), że jeśli nie Platforma - to PiS, a powrót Jarosława Kaczyńskiego do władzy to wciąż dla wielu perspektywa dramatyczna. Przeciwko Prawu i Sprawiedliwości działa mnóstwo czynników - pamięć o sojuszu z Lepperem i Giertychem, wspomnienia gwałtownych, radykalnych haseł i czynów czasów rządzenia, kilka fatalnie kojarzących się postaci, ale przede wszystkim coś ciężkiego do rozumowego pojęcia - trudność polubienia prezesa partii. W twórcy i liderze PiS-u jest bowiem jakiś tajemniczy gen samozniszczenia, coś takiego, co prowadzi do klęski wszystkich, wykuwanych w pocie czoła strategii ocieplenia partyjnego wizerunku. Coś, co sprawia, że kiedy już sondaże miałyby się poprawić, bo zadziałały "aniołki prezesa", spoty telewizyjne, wpadki rządzących, ludzie trochę zapomnieli… prezes nie wytrzymuje. Rzuca pod adresem rządu zarzut kalibru tak ciężkiego, że nawet najtwardsi zwolennicy mają wątpliwości, ruga dziennikarza na konferencji, mówi, że ktoś jest niegodzien, by zadawać mu pytania, że wstydziłby się gdzieś pracować, przypomina to oblicze, którego tak wielu wyborców miało dość po dwóch latach władzy PiS-u i znów sondaże idą w dół…

A wszystko to dzieje się mimo tego, że nad rządami PO ciężko piać z zachwytu. Owszem - po dwóch latach zawieruchy wprowadziły one w polską politykę nieco więcej przewidywalności i spokoju, ale równocześnie mnóstwo senności i unikania trudnych wyzwań. Gdy gołym okiem widać, że budżet zaczyna trzeszczeć i że dzisiejszy błogostan jest nie do utrzymania, że nie da się zachować równocześnie obecnej wysokości podatków, poziomu pomocy socjalnej, corocznej waloryzacji rent i emerytur, wysokości składek KRUS-u i wieku emerytalnego, rząd robi niewiele, by ruszyć do przodu i stawić czoła tym wyzwaniom.

Ograniczenie emerytur pomostowych było jedną z niewielu bolesnych operacji, którą przeprowadzono od początku do końca, wiele innych - na czele choćby z gromko zapowiadaną reformą "mundurówek" - ugrzęzło w powijakach. I boję się, że najbliższe dwa lata - lata wyborów kolejno prezydenckich, samorządowych i parlamentarnych - okażą się być latami - z punktu widzenia trudnych, acz niezbędnych reform - straconymi.

Konrad Piasecki