Kilkuset pracowników Stoczni Gdańskiej manifestowało na terenie zakładu i pod Pomorskim Urzędem Marszałkowskim. Powodem protestu były obawy stoczniowców, że nowa ekipa rządowa wstrzyma bądź opóźni proces prywatyzacyjny zakładu.

Manifestacja rozpoczęła się pod budynkiem dyrekcji stoczni. Protestujący mieli ze sobą biało-czerwone flagi oraz transparenty o treści: "Chcemy nowoczesnej stoczni i europejskich zarobków", "Liberałowie łapy precz od stoczni", "Złodzieje wracają do gry".

Stoczniowcy w swoich wystąpieniach zarzucali politykom, że uzurpują sobie prawo do wskazywania kierownictwa przedsiębiorstwa.

Po zakończeniu manifestacji pod budynkiem kierownictwa stoczni, protestujący pojechali autobusami pod Pomorski Urząd Marszałkowski. Tam podpalili opony i rzucali petardy. Chcieli też przekazać petycję na ręce marszałka województwa pomorskiego Jana Kozłowskiego, który jest jednocześnie szefem pomorskiej PO. Marszałek od kilku dni jest w podróży służbowej i protestujących przyjęli wicemarszałek pomorski Mieczysław Struk i przewodniczący sejmiku wojewódzkiego Brunon Synak.

W petycji stoczniowcy wyrazili m.in. oburzenie stanowiskiem pomorskiego marszałka Jana Kozłowskiego oraz polityków PO Sławomira Nowaka i Tadeusza Aziewicza wobec zakładu. Stoczniowcy napisali m.in., że wypowiedzi w mediach tych polityków o wstrzymaniu prywatyzacji stoczni, by nowy minister mógł ją ocenić lub odwołaniu prezesa na dwa miesiące przed wejściem nowego właściciela, traktują jako kolejną próbę likwidacji stoczni.

Mieczysław Struk po odebraniu petycji zapewnił delegację stoczniowców, że ani marszałek Jan Kozłowski, ani zarząd województwa pomorskiego nigdy nie byli przeciwni prywatyzacji zakładu.