Diety radnych są za wysokie, a Polska nie wypełnia Europejskiej Karty Samorządu Terytorialnego - uważa profesor Jerzy Stępień, współtwórca polskiego samorządu. Diety, które miały rekompensować radnym utratę części podstawowej pensji, tymczasem dla wielu osób stały się głównym źródłem dochodu.

Miesięcznie radni otrzymują w Polsce od 1200 do 2700 złotych. Dieta do 2 tysięcy złotych nie jest opodatkowana. Z profesorem Stępniem rozmawiał Paweł Świąder.

Paweł Świąder: Na początku było tak, że nawet nie było tych diet. Był jakiś trudny czas dla gminy, radni w ogóle zrezygnowali z diet. Pan sobie wyobraża, że teraz mogłoby dojść do takiej sytuacji?

Jerzy Stępień: A teraz podobno jest taka interpretacja, że radni muszą brać te diety. To stało się jakby wynagrodzeniem za pracę. Ale to jest przecież zaprzeczeniem idei samorządu. Trzeba wrócić do koncepcji rekompensaty za utracony zarobek. Jeśli ktoś nie utracił żadnego zarobku, np. jest emerytem, to dlaczego mamy mu dawać dietę za pracę społeczną. W Warszawie w pewnym okresie było tak, że tych radnych, którzy biegali po komisjach, żeby maksymalnie zwiększyć wysokość tych swoich wynagrodzeń nazywano złośliwie dietetykami. Sytuacja już w tej chwili nie ma miejsca, ale był taki okres wyjątkowo patologiczny w Warszawie.

Paweł Świąder: Co można było z tym w takim razie zrobić? Zmienić sposób wynagrodzenia? Obniżyć diety?

Jerzy Stępień: Po prostu wprowadzić przepis, który mówiłby, że radnym przysługuje rekompensata z tytułu utraconego zarobku. A jaka byłaby to rekompensata, o tym decydowanoby już w obrębie samorządu.

Paweł Świąder: Kto powinien to zrobić?

Jerzy Stępień: Ustawodawca. Trzeba wrócić do prostej konstrukcji i pozostawić resztę kontroli społecznej.

Paweł Świąder: Myśli pan, że jest na to szansa?

Jerzy Stępień: Boję się, że nie. W tym punkcie na pewno samorząd terytorialny w Polsce nie trzyma europejskiego standardu.