"Samolot był bardzo obciążony. Jeden silnik przestał pracować, nie udało się wyrównać lotu i maszyna gwałtownie straciła równowagę i uderzyła w ziemię" - tak o prawdopodobnych przyczynach tragicznego wypadku pod Częstochową mówi były szef Aeroklubu Polskiego Gromosław Czempiński.

Gromosław Czempiński: Trudno mówić jednoznacznie co się stało. Samolot spadł dwa i pół kilometra od miejsca startu. Wszyscy skoczkowie byli na pokładzie. Dlatego zakładam, że był to wypadek po starcie, kiedy samolot leciał, żeby wywieźć skoczków na zakładane cztery tysiące metrów po to, żeby odbyć kolejny rutynowy skok. Według relacji świadków podobno z silników przestał pracować. Samolot był na wznoszeniu, z maksymalnym obciążeniem, bo było 12 osób na pokładzie i sprzęt. Odcięcie jednego silnika na wznoszeniu może oznaczać, że mógł stracić równowagę. Uderzenie było gwałtowne, bo samolot uległ dużemu zniszczeniu.

Co można powiedzieć o tej maszynie? Piper PA-31 Navajo?

Ma dwa silniki. Był przystosowany do konfiguracji spadochronowej, więc nie miał foteli, spartańskie warunki, bo wtedy więcej osób wchodzi. Nie zakładam żeby na pokładzie znalazło się więcej osób niż przewiduje instrukcja. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności, utrata mocy spowodowana awarią silnika i nieopanowanie samolotu. Było na zewnątrz około 30 stopni, gorąco, więc to jeszcze utrudnia pracę silnika. Ten samolot pewnie wykonywał dziś kolejny lot. Taki cykl startów powtarza się zazwyczaj co 30 minut. Teoretycznie rzecz biorąc powinien mieć wysokość trzysta, czterysta metrów. Jeżeli na pokładzie zorientowaliby się, że coś nie jest tak, to mogliby wyskoczyć. Spadochrony powinny się już wtedy zdążyć otworzyć.

Mogło być tak, że samolot wpadł w korkociąg? Że osoby na pokładzie nie miały szans, żeby zareagować i wyskoczyć?

Sądzę, że instruktor, który był na pokładzie i skoczkowie na pokładzie zobaczyli, że silnik przestał pracować, ale jeszcze nie oznaczało to, że to jest sytuacja na tyle dramatyczna, że trzeba natychmiast skakać. Zakładano, bo przecież o tym byli informowani, że jeśli nawet nawalił jeden silnik to jest jeszcze drugi. Maszyna powinna mieć taką moc, żeby na tym jednym silniku dokończyć lot. Sądzę, że to wszystko odbywało się tak gwałtownie, że nikt nie zdołał zareagować. Nie ma samolotów niezawodnych, ale awaryjność samolotu tego typu jest mała.  Takich maszyn na świecie jest sporo. Wyprodukowano ich około czterech tysięcy. To są maszyny biznesowe - tak bym je nazwał. W Polsce jednak tych maszyn nie ma dużo.