Sąd Rejonowy w Kielcach uniewinnił byłego komendanta głównego policji Antoniego Kowalczyka od zarzutów niedopełnienia obowiązku oraz składania fałszywych zeznań w tzw. aferze starachowickiej. Wyrok jest nieprawomocny.

Kowalczyk był oskarżony o to, że jako komendant główny policji nie poinformował prokuratury o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, czyli o wycieku tajnych informacji z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji o planowanej akcji policji przeciw starachowickim samorządowcom.

Drugi z zarzutów stawianych byłemu szefowi policji dotyczył wielokrotnego składania fałszywych zeznań i zatajania prawdy podczas śledztwa dotyczącego przecieku. Kowalczyk od początku nie przyznawał się do zarzutów.

Wyrok jest zaskakujący, tym bardziej że zarzuty dla komendanta były dość poważne. Cała afera starachowicka zatrzęsła politycznym światem i w dużej mierze przyczyniła się do pójścia SLD na dno notowań. Komendant od początku nie przyznawał się do stawianych mu zrzutów. Nigdy też nie chciał ani słowem skomentować tego, co działo się na sali sądowej.

Sam wyrok też zapadł dość niespodziewane. Sąd najpierw przez dwa miesiące zapoznawał się z aktami sprawy skazanych posłów, a dziś tuż po utajnionych mowach stron ogłosił, że wyrok zapadnie o 15. Jeszcze rano żaden z sędziów, z którymi rozmawiał reporter RMF, w to nie wierzył.