Przed sąd trafią trzej prokuratorzy z Gliwic, którzy prowadzili śledztwo tuż po tragedii w kopalni „Wujek" sprzed 25 lat; zginęły wtedy wszystkie ważne dowody. Proces ma się rozpocząć za miesiąc przed sądem wojskowym w Warszawie.

Choć zarzuty postawiono w tej sprawie trzem prokuratorom, ostatecznie jest jeden główny oskarżony. Dlaczego?

Cała trójka oskarżona jest między innymi o matactwa i utrudnianie śledztwa. Ówcześni wojskowi prokuratorzy ustalili m.in. że to górnicy złamali prawa, a milicjanci strzelali tylko na postrach, w powietrze. Przed sądem powinni stanąć wszyscy, ale ponieważ dwaj oskarżeni mieli ograniczony wpływ na śledztwo, IPN chce teraz, aby umorzyć im karę powołując się na amnestię. Nie może ona jednak objąć prokuratora, który wtedy śledztwem kierował. Dwaj pierwsi prokuratorzy przyznają się do winy. Trzeci w ogóle nie chciał rozmawiać z prokuratorem IPN. Twierdzi, że wobec niego czynności mógł wykonywać tylko prokurator wojskowy. Nie przyjmuje do wiadomość ustawy o IPN.

Proces mógł zacząć się już wiele miesięcy temu, ale sąd wojskowy nie chciał uznać przestępstw prokuratorów za zbrodnię komunistyczną. IPN złożył jednak zażalenie do Sądu Najwyższego. Ten przyznał rację katowickim prokuratorom.

Prowadzone tuż po tragedii w śląskich kopalniach śledztwo nadzorował wówczas prokurator z naczelnej prokuratury wojskowej w Warszawie. I to on miał być głównym oskarżonym w tej sprawie. Jak dowiedział się nasz reporter były wojskowy z powodu złego stanu zdrowia jest jednak całkowicie wyłączony ze śledztwa.