W latach 70. tajny współpracownik o kryptonimie „Bolek”; w latach 80. chroniony operacyjnie figurant „Zadra” i w latach 90. prezydent, który czyścił zawartość swych teczek. Taki obraz Lecha Wałęsy wyłania się z najgłośniejszej książki tego lata, „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, która pojawi się na rynku w najbliższy poniedziałek. Z publikacją zapoznał się już dziennikarz RMF FM Konrad Piasecki.

Ponad 700-stronicowa książka zasiewa bardzo poważne wątpliwości dotyczące agenturalnej przeszłości młodego robotnika Lecha Wałęsy i nadzwyczajnego zainteresowania, jakim swe teczki obdarzał w czasie prezydentury. Nowego i absolutnie jednoznacznego dowodu na współpracę Wałęsy z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa jednak nie ma.

W książce nie ma własnoręcznie napisanego raportu i nie ma pokwitowania odbioru pieniędzy, które – na podstawie analiz kryminalistycznych i grafologicznych – jednoznacznie dowodziłyby, że Lech Wałęsa był „Bolkiem”. Jest natomiast mnóstwo poszlak i dowodów pośrednich na to, że Wałęsa i „Bolek” to ta sama osoba. Te poszlaki tworzą mocny łańcuch, który wsparty jest silnym przekonaniem autorów. Z tej książki wyziera to, że para Cenckiewicz-Gontarczyk nie tylko dysponowała dokumentami, ale też bardzo chciała udowodnić, że przeszłość Lecha Wałęsy nie jest czysta i że to nie on, a ci, którzy walczyli w latach 90. o lustrację mieli historyczną i polityczną rację - mówi Konrad Piasecki.

Autorzy publikacji bez ogródek przyznają, że sąd lustracyjny, który uniewinnił Lecha Wałęsę, popełnił mnóstwo mniej czy bardziej świadomych błędów. Zaznaczają, że trybunał bardzo chciał oczyścić byłego prezydenta z jakichkolwiek zarzutów.