W pobliżu Kandaharu, ostatniego bastionu sił talibańskich, pod osłoną nocy wylądowało kilkuset żołnierzy wojsk Stanów Zjednoczonych. Członkowie sił specjalnych przylecieli helikopterami z okrętów wojennych, zakotwiczonych na wodach Morza Arabskiego. Amerykanie zajęli lotnisko pod Kandaharem i nie ma wątpliwości, że jest to przygotowanie do rozpoczęcia kampanii lądowej.

Lądowanie na południu Afganistanu kilkuset amerykańskich żołnierzy to początek operacji „Swift Freedom”, której celem jest umieszczenie tam silnego zgrupowania wojsk USA - twierdzą amerykańskie źródła wojskowe, cytowane przez agencje Reutera. Powołuje się ona na wypowiedź generała amerykańskiej armii, przebywającego na pokładzie niszczyciela USS „Peleliu”, zakotwiczonego w Zatoce Perskiej. Według generała, amerykańscy komandosi zajęli pas lotniska na południu kraju. Pod Kandaharem wylądowało 700 marines z 15. i 26. Korpusu Ekspedycyjnego. Ich liczba ma wzrosnąć w ciągu najbliższych godzin do 1500 osób. Żołnierzy wspierają czołgi i artyleria.

Po upadku Kunduzu na północy Afganistanu, Kandahar na południu kraju - pozostaje jedyną twierdzą Talibów. Należy być jednak bardzo ostrożnym w obwieszczaniu ostatecznego upadku Talibów. Kilka dni temu już pojawiały się informacje, że zbuntowane plemiona pasztuńskie przejęły kontrolę nad miastem, że mułła Omar podpisał porozumienie o poddaniu miasta, a jednak Kandahar nadal jest w rękach Talibów. W tej prowincji nie ma wojsk Sojuszu Północnego i nikt ich tam nie wyśle. To teren Pasztunów, którzy władzy obcych Tadżyków czy Uzbeków nie zaakceptują. Trzeba też pamiętać, że choć Kandahar to ostatnia broniąca się twierdza Talibów, to jednak ci ostatni wciąż kontrolują znaczną część południa kraju. Przejazd z Kabulu do Kandaharu jest niemożliwy. Już 30 kilometrów na zachód od afgańskiej stolicy jest wioska Maidan Shar. Tam nadal są Talibowie. Co dzieje się dalej na mającej blisko tysiąc kilometrów drodze między miastami nie wiadomo, ale to wszystko nie zmienia faktu, że upadek Kandaharu - kolebki i twierdzy Talibów miałby gigantyczne znaczenie propagandowe. Czy można powiedzieć, że pętla wokół Osamy bin Ladena zaczyna się wreszcie zacieśniać, o tym w relacji specjalnego wysłannika RMF do Afganistanu, Jana Mikruty:

Wczoraj, w czasie buntu jeńców w więzieniu pod Mazar-i-Szarif na północy Afganistanu, zginął amerykański doradca wojskowy. W buncie uczestniczyło kilkuset najemników - Pakistańczyków, Czeczenów i Arabów, którzy poddali się trzy dni temu oddziałom Sojuszu Północnego w Kunduzie i byli przetrzymywani w fortecy pod Mazar-i-Szarif. W tłumieniu buntu brały udział samoloty amerykańskie i oddziały generała Raszida Dostuma. Zabity Amerykanin był współpracownikiem CIA - podała telewizja ABC. Jednak władze agencji zaprzeczają, by ktokolwiek zginął.

Foto: Przemysław Marzec i Jan Mikruta Kabul

10:15