16 grudnia 1970 roku żołnierze stanęli przed strajkującą Stocznią Gdańską. Rano, gdy robotnicy usiłowali wyjść za bramę, oddano do nich salwę. Przy bramie nr 2 zginął Jerzy Matelski i Stefan Mosiewicz.

Wojsko i milicja otrzymały rozkaz strzelania do robotników protestujących przeciwko podwyżkom cen żywności. To fragment archiwalnych nagrań z rozmów prowadzonych przez wojskowe krótkofalówki - posłuchaj:

Wieczorem ówczesny wicepremier i były 1 sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, Stanisław Kociołek wystąpił w telewizji i wezwał wszystkich do powrotu do pracy.

Jednak gdy następnego dnia rano na stacji kolejki Gdynia-Stocznia wysiedli pracownicy tamtejszej stoczni, żołnierze zaczęli strzelać. Padły kolejne ofiary. Radio Wolna Europa podawało odezwę pracowników trójmiejskich zakładów: Domagamy się ukarania winnych wydania rozkazu mordowania w bestialski sposób dzieci, kobiet, kobiet ciężarnych, matek, ojców, synów, którzy wszyscy na apel Kociołka w dniu 17 grudnia spieszyli do pracy w stoczni, do portu i przedsiębiorstw położonych przy ulicy Polskiej, Marchlewskiego i Oksywia.

Po masakrze robotników Wybrzeża w Grudniu ’70. roku Służba Bezpieczeństwa robiła wszystko, by ukryć liczbę ofiar. Udało się, wciąż nie wiadomo, ile osób zginęło - i to po obu stronach. Akt oskarżenia w niekończącym się procesie Grudnia mówi o 41 zabitych.

W śledztwie wciąż pojawiają się nowe fakty. Jeden ze świadków ujawnił rozkaz wydany przez dowódców oddziałów wojskowych, stacjonujących przy bramie nr 2. Nakaz brzmiał: „jednego stoczniowca przepuścić, dwóch rozdzielić, do trzech strzelać bez ostrzeżenia”.

- Miano strzelać do sylwetki, bez rozgraniczania, o jakie miejsce dokładnie chodzi. Dopuszczalne było zatem strzelanie w głowę - tłumaczy prokurator Bogdan Szegda, główny oskarżyciel w sprawie Grudnia ’70. roku.