Łódzcy policjanci wyjaśniają okoliczności śmierci 30-letniej kobiety, która zmarła prawdopodobnie po zażyciu dopalaczy. Lekarze uratowali jej kolegę. W tej sprawie zatrzymano dilera, który mógł sprzedać niebezpieczną dla zdrowia używkę.

Kobieta wraz z trójką znajomych wybrała się na ul. Piotrkowską w Łodzi, gdzie razem z dwoma uczestnikami spotkania postanowili, że będą palić dopalacze. Wcześniej jeden z mężczyzn zakupił używkę niewiadomego pochodzenia w okolicach rynku na dzielnicy Górna - mówi rzeczniczka łódzkiej policji Joanna Kącka.

Po zaciągnięciu się dymem, 30-letnia łodzianka i jej dwa lata starszy kolega stracili przytomność. Mimo szybkiej reakcji pogotowia ratunkowego i reanimacji, kobieta zmarła. Lekarzom udało się uratować 32-latka. Źle poczuł się także drugi z mężczyzn, który zapalił dopalacz, ale po pewnym czasie doszedł do siebie bez potrzeby interwencji medycznej.

Policjanci, badając sprawę, docierali do kolejnych świadków, co pozwoliło na zatrzymanie mężczyzny, który sprzedał niebezpieczną używkę. Okazał się nim 29-letni mieszkaniec Łodzi. W jego mieszkaniu policjanci odnaleźli blisko 240 gramów substancji niewiadomego pochodzenia. Jak wynika ze wstępnych badań, część spośród nich stanowiły narkotyki - poinformowała Kącka.

Mężczyzna usłyszał zarzuty sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób oraz posiadania znacznej ilości narkotyków. Grozi mu do 12 lat więzienia.

(mpw)