Lekarz pogotowia z Bydgoszczy, który przyjechał pijany na miejsce wypadku, nie pójdzie za kratki. Sąd Najwyższy ostatecznie odrzucił wnioski prokuratury. Jedyną karą pozostanie wyrok więzienia w zawieszeniu.

Ojciec ofiary wypadku, Dawida K., zapowiada apelację do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu

Wszystko zdarzyło się trzy lata temu. Dawid K. po wypadku samochodowym

był nieprzytomny. Wojskowy lekarz, który pracował także w pogotowiu - Dariusz Z. przyjechał na miejsce tragedii i stwierdził zgon. Świadkowie jednak zauważyli, że lekarz był pijany i zawiadomili policję. Zaraz po odjeździe lekarza strażak zauważył, że Dawid żyje. Mimo to drugi, cywilny lekarz też stwierdził zgon. Później, w czasie badania alkomatem podał się za Dariusza Z. Kolejne badanie wykazało, że lekarz wojskowy był jednak pod wpływem alkoholu. Tłumaczył się tym, że zażywał leki z alkoholem. Jak wykazały późniejsze badania miał we krwi ponad dwa promile alkoholu. Gdy sprawa robiła się głośna próbował ją tuszować wraz z kolegą. Prokuratura postawiła mu zarzut wykonywania czynności służbowych pod wpływem alkoholu, ale w myśl nowego kodeksu karnego to nie jest przestępstwo a jedynie wykroczenie: "Pijany lekarz, który nie udziela pomocy, nawet nie stara się udzielić pomocy staje się automatycznie bezkarny" - mówił ojciec ofiary Andrzej K. Kara mogłaby być wyższa gdyby uznano lekarza za urzędnika państwowego a tego Sąd Najwyższy zrobić nie mógł. Tylko tą kwestią prawną zajął się wczoraj pomijając sprawy kary i winy. Późniejsza sekcja zwłok wykazała, że Dawida nie można było uratować co jednak nie zmienia istoty rzeczy zdaniem jego ojca: "Co jest, czy prawo jest kulawe w Polsce, czy lekarze mogą pić?". Prokurator nie komentował wyroku a orzeczenie jest ostateczne i nie podlega zaskarżeniu.

06:40