Były prezydent Bydgoszczy dzięki pomocy partyjnego kolegi z SLD – wojewody kujawsko-pomorskiego – znów ma pracę; tym razem jako zarządca komisaryczny PKS-u w Inowrocławiu. Sposób podjęcia decyzji wzbudził jednak pewne kontrowersje.

Roman Jasiakiewicz w 2002 roku przegrał wybory na prezydenta Bydgoszczy. Od tamtego roku był „prawie” bezrobotny. Prawie, bo pełni jeszcze funkcję wiceprzewodniczącego rady miasta. Rzadko jednak urzędował w swym gabinecie.

Teraz jednak swe talenty organizacyjne będzie mógł wypróbować jako zarządca komisaryczny PKS-u w Inowrocławiu. Zalety byłego prezydenta docenił w ten sposób jego kolega z SLD - kujawsko-pomorski wojewoda. Decyzję podjął jednak w dość zaskakujący sposób.

We wtorek dyrektorowi PKS-u nakazano przyjechać do Bydgoszczy, gdzie dowiedział się, że od 2 stycznia musi zwolnić Jasiakiewiczowi gabinet. Decyzja zapadła bez rozgłosu, mimo że zazwyczaj o tego typu sprawach informuje się w specjalnych komunikatach. Wojewoda tłumaczy, że z niczego nie robił tajemnicy, bo przecież procedura powoływania komisarza trwa dość długo.

Jasiakiewicz jest zaś dobrym specjalistą – mówi wojewoda – i dlatego został zarządca PKS-u. Dla mnie najważniejsza jest skuteczność. Pan Jasiakiewicz, który był prezydentem miasta, myślę, że udowodnił, że jest skutecznym menadżerem - mówi Romuald Kosiniak.

Dodajmy, że inowrocławski PKS jest w bardzo trudnej sytuacji. Wojewoda wierzy, że b. prezydentowi miasta uda się wyprowadzić zakład na prostą. Jeśli jednak Jasiakiewicz nie spełni tych nadziei, pracę może stracić 300 osób.

08:05