Korea Płn. przyznała, że na jej terytorium doszło do katastrofy kolejowej - poinformował rosyjski minister spraw zagranicznych. Rosja zapowiedziała także, że udzieli Phenianowi pomocy przy usuwaniu skutków wypadku. Również ONZ przygotowuje misję, która pojedzie na miejsce tragedii.

We wczorajszej katastrofie kolejowej w Korei Północnej na stacji w Ryongchon przy granicy z Chinami – wg pierwszych oficjalnych danych – zginęło 150 osób, a prawie 1250 zostało rannych. Informację podał Czerwony Krzyż, zastrzegając, że liczba ofiar śmiertelnych może wzrosnąć.

Wg rzecznika Czerwonego Krzyża w Pekinie do eksplozji doszło po zderzeniu dwóch pociągów, które przewoziły materiały wybuchowe, prawdopodobnie dla górnictwa. Wg niego w wyniku potężnego wybuchu zniszczonych zostało prawie 2 tys. budynków, ponad 6 tys. domów zostało uszkodzonych.

O skali katastrofy może też świadczyć fakt, że Koreańczycy zwrócili się o pomoc do sąsiednich Chin. W przygranicznym mieście Dandong szpitale postawiono w stan ostrego pogotowia.

Wywiad Korei Południowej ocenia, że wybuch to nieszczęśliwy wypadek, ale pojawiają się też głosy, że mógł być to zamach na północnokoreańskiego przywódcę Kim Dzong Ila, którego pociąg wcześniej tamtędy jechał.

Dyktator wracał z Pekinu z rozmów dotyczących północnokoreańskiego programu zbrojeń nuklearnych. Pojawiły się więc spekulacje, że ktoś zorganizował zamach na Kima.

Wyeliminować szalonego dyktatora chciałyby nie tylko USA i państwa Dalekiego Wschodu, ale również północnokoreańska generalicja, której zależy na konfrontacji z resztą świata. Jedna z wersji głosi, że w powietrze wyleciał pociąg z ciekłym gazem, który Chińczycy podarowali Kimowi. W Korei objętej międzynarodowym embargiem trwa kryzys paliwowy.