Odnoszenie się do przyczyn katastrofy smoleńskiej coraz bardziej opiera się na wierze. Albo w to, że w kokpicie tupolewa roiło się od generałów i nie było już miejsca dla pilotów, albo przeciwnie - że im bardziej zagląda się do kabiny, tym bardziej nie było w niej nawet generała Błasika.

Jak było naprawdę? Nie wiadomo i zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Tym większe pole do rozwijania spekulacji w miarę poszerzania możliwości, jakie dają kolejne ekspertyzy. Obawiam się, że w wyjaśnianiu katastrofy można wskazać elementy rynkowe. Prześledźmy to na stenogramach rozmów z kokpitu.

Oto ogromny rynek rosyjski z potężnymi wpływami odczuł gwałtowny popyt na wyjaśnienie katastrofy w sposób, który możliwie (a nawet niemożliwie!) najbardziej oczyści stronę rosyjską, a obciąży polską. Popyt rynku zaspokoił MAK, który odczytując stenogramy doszukał się w nich dowodów na naciski, wywierane na załogę przez podpitego dowódcę polskiego lotnictwa, przebywającego w kokpicie samolotu podczas lądowania. Ten eksportowy towar Rosji zalał światowe rynki.

Skromniejszy rynek polski odczuwał nie mniej gwałtowny popyt na odwrócenie proporcji odpowiedzialności za wypadek. Stenogramy komisji Millera przyznawały, że generał Błasik przebywał w kokpicie, nie przypisują mu jednak wywierania nacisku na załogę. Większy nacisk kładą zaś na odpowiedzialność Rosjan. Ten produkt cieszył się na polskim rynku znacznie większym powodzeniem, przy czym ujawnił się znaczący popyt na kolejną wersję produktu, jeszcze bardziej zmodyfikowaną na potrzeby pewnej grupy odbiorców.

Ten popyt zaspokaja stenogram instytutu Sehna. Nie przesądza on już o obecności w kabinie generała Błasika. Co więcej - nie zawiera nawet wyrazistego dowodu na to, że samolot zderzył się z drzewem, co pozwala Antoniemu Macierewiczowi stawiać tezę, że żadnego zderzenia nie było. Generalnie zaś, wyjaśniając najmniej ze wszystkich stenogramów, pozwala na wyciąganie absurdalnych już wniosków, opartych na rozmieszczeniu zwłok w umownym sektorze poszukiwań, że piloci i mechanik przebywali w chwili katastrofy poza kokpitem. A było tak dlatego, że kokpit zajęty był przez kilkanaście innych osób. Zapewne generałów...

Ostatnia wersja stenogramów cieszy się na polskim rynku zdecydowanie największym powodzeniem, co pozwala przypuszczać, że z czasem pojawią się jej kolejne wersje, dostosowane do rosnącego popytu na ten rodzaj wyjaśnień. Może jakaś kolejna ekspertyza podda w wątpliwość istnienie nie tylko brzozy i kokpitu, o czym już słyszeliśmy, ale wręcz całego samolotu?

Wiem, że snucie podobnych rozważań zakrawa na pokpiwanie przez autora z tragedii. Zapewniam, że nie mam takiej intencji. Proszę jednak uczciwie przyznać - czy traktowanie tych kolejnych ekspertyz jako zaspokajania specyficznych potrzeb grup odbiorców nie przyszło Wam już do głowy?