"Koni było osiem. Jeden potrafił leżeć, inny siadać, a jeszcze inny spoglądać w prawo" - Janusz Kamiński w ekskluzywnym wywiadzie dla RMF FM zdradza, w jaki sposób powstawał film Stevena Spielberga "Czas wojny". Dwukrotny laureat Oskara, który otrzymał nominacje za zdjęcia do tego filmu, zaprosił nas do swojego domu pod Los Angeles. Kamiński uważany jest za jednego z najlepszych operatorów na świecie. W 1994 roku otrzymał statuetkę za film "Lista Schindlera", a w 1999 roku za film "Szeregowiec Ryan".

Duży pokój, ława i kanapa. Na półce lśnią z daleka dwie statuetki Oscarów. Oczywiście telewizor, a pod stołem odtwarzacze DVD. Wygodne miejsce do oglądania filmów. Janusz Kamiński, jako członek Akademii, już od listopada otrzymuje na płytach filmy z szansą na nominację do Oscarów.

Paweł Żuchowski: Dwa Oscary na półce. Robią wrażenie.

Janusz Kamiński: No tak. Siedzą sobie (uśmiech). Odpoczywają. Zmęczone są.

Ci, którzy do Pana przychodzą, spoglądają na Oscary? Podziwiają?

Nie, bo niewielu ludzi przychodzi. Koledzy przychodzą. Ale to są zazwyczaj ludzie z branży. I dla nich to ma znaczenie, ale już nie takie duże. Raczej takie drugoplanowe znaczenie ma.

Dwa Oscary w kolekcji. Kolejna nominacja. Czy to jest jak za pierwszym razem? Takie same emocje?

Oczywiście, że nominacja cieszy. Ale to nie jest tak, jak za pierwszym razem. Wtedy było zupełnie inaczej. Ja byłem młodszy i nie znałem realiów. Nie znałem dobrze tego biznesu. Człowiek zupełnie inaczej się czuł niż teraz, kiedy to kolejna nominacja. Oczywiście, że to cieszy, ale człowiek ma już mniej fascynacji tym Oscarem. Teraz to już się na to patrzy bardziej realistycznie.

To realistycznie. Jak Pan ocenia swoje szanse na kolejnego Oscara? Powiedział mi pan, że trzeci Oscar na tej półce to byłby już tłok.

Tak, to byłby już tłok (śmiech). Ja się bardzo cieszę z tej nominacji, ale jestem realistą. Chciałbym, żeby Lubezki dostał nagrodę, bo chłopak jest doskonały. Dobre zdjęcia robi. Wiele nominacji ma, ale jeszcze jakoś nie wygrał. Dobrze byłoby, gdyby wygrał. Lubezki, Kamiński prawie takie same nazwiska. Mam nadzieję, że się nie pomylą, kiedy będą wyczytywać (śmiech ).

To ładni brzmi, ale naprawdę nie ma pan nadziei na trzeciego Oscara?

Nie, naprawdę nie. Czułem, że zdjęcia do filmu "Motyl i Skafander" były niesamowite i bardzo unikalne. Nie to, że byłem rozczarowany, ponieważ cieszyłem się, że dostałem nominację za taki malutki film. Jednak pod względem takiej obiektywnej obserwacji miałem wrażenie, że "Motyl i Skafander" to było coś bardziej unikalnego, niż te filmy, które wydawały mi się trochę bardziej konwencjonalne. Ten film jest konwencjonalny, dlatego myślę, że Lubezki, który zrobił w filmie Mallicka troszeczkę bardziej niekonwencjonalne zdjęcia, powinien otrzymać Oscara. Czy ja na niego głosowałem? Nie, ja głosowałem na siebie oczywiście, ale on był drugi.

Ale za "Czas wojny" trzyma pan kciuki?

Chciałem, żeby ten film dostał Oscara, ponieważ wydaje mi się, że jest to film, który opowiada o ludzkich uczuciach i ta paleta jest wielka. To jest rozrywkowy film, ale również ma przypowieści ludzkie.

Zdradzi pan jakieś szczegóły lub tajemnice z planu?

Było sześć różnych koni, które grały głównego bohatera. Jeden z nich umiał patrzeć się w lewo i w prawo, drugi umiał się położyć, trzeci umiał podnieść nogi do góry, czwarty był do galopu, piąty był do czegoś jeszcze innego, szósty był do spania. Sześć koni, a może nawet więcej, grało jednego konia.

To utrudniało panu pracę?

Nie, to nie było trudne. Trudne było, żeby stworzyć emocje w koniu, ponieważ konie nie mają emocji. Właśnie dlatego było sześć różnych koni, ponieważ każdy z nich pokazywał inna fizyczną emocję.

Dlaczego Steven Spielberg wybrał Janusza Kamińskiego?

To już chyba pytanie do niego. Był o to pytany i zawsze mówił, że podobała mu się moja praca. Praca jest najważniejsza. Nawet, jeżeli człowiek jest nieprzyjemny, w dalszym ciągu praca jest najważniejsza. Jakoś się tak stało, że jednak staliśmy się dobrymi współpracownikami i kontynuujemy pracę przez tyle lat. Ale praca jest najważniejsza. Nie ma innych elementów, tylko praca.

Wielu młodych filmowców, także polskich, przyjeżdża do Hollywood i myślą, że uda się tu łatwo zrobić karierę. To już są chyba inne czasy niż kiedyś? Czy kiedyś też było trudno?

To zajmuje jakieś 10 lat. W momencie, jak wjedziesz do Ameryki z pewną pracą i pewną ilością pracy, potrzeba mniej więcej 10 lat, żeby ludzie zaczęli cię rozpoznawać. Oczywiście, jeżeli się przyjeżdża z Europy z wielkimi osiągnięciami, to jest troszkę łatwiej, ale jak się przyjeżdża z jednym filmikiem i się zaczyna pukać do drzwi, to trochę czasu musi minąć. Nic nie dzieje się szybko.

A może pan powiedzieć o pana nowej produkcji "American Dream" coś więcej?

Dopiero montuje. Już prawie kończę montaż. To jest film z Agnieszką Grochowską. Ona jest w zasadzie w moim pojęciu główną bohaterką tego filmu. To jest opowieść o przemocy, która jest stworzona przez realia życia podczas komunizmu w Rosji. Ona jest Rosjanką, która przyjechała do Los Angeles, żeby sobie stworzyć bardziej moralne życie i nie może uciec od tej niemoralności rosyjskiego społeczeństwa i niemoralności stworzonej przez lata komunizmu.

W tej chwili ten film pan już montuje?

Tak, w przyszły tygodniu chyba już skończę montaż. Później już dźwięk i tak dalej.

Kiedy zobaczymy ten film?

Nie wiadomo. Możliwe, że nigdy. To jest malutki film. Z małymi filmami jest ciężko znaleźć miejsce na dużych ekranach, ale prawdopodobnie gdzieś pod koniec tego roku chciałbym, żeby wszedł do kin.

Liczy pan, że być może Akademia filmowa dostrzeże go?

Nie, to jest za malutki film. Moim zdaniem nie dostrzeże, ponieważ to jest zupełnie takie niezależne kino. To jest malutki film.

A może pan opowiedzieć o całej procedurze głosowania na te filmy, które w niedzielę zobaczymy. Od jakiego czasu pan pracuje nad tym? Ile filmów pan obejrzał?

Trzeba wszystkie filmy obejrzeć, które się kwalifikują. Mam nadzieję, że wszyscy członkowie Akademii kochają filmy i oglądają filmy. Oczywiście gdzieś w listopadzie już zaczyna sobie człowiek uświadamiać, które filmy wychodzą do przodu i trzeba się skoncentrować, żeby te filmy obejrzeć i potem się głosuje. Jest wiele branży Akademii i na przykład operatorzy mają swoją branże, reżyserzy mają swoją branże, producenci, aktorzy, art department ma swoją branżę. My wysyłamy kandydatów z tej branży. Członkowie Akademii, którzy są członkami tej branży wysyłają pięciu kandydatów. Później, z tych pięciu kandydatów, wszyscy członkowie Akademii, których jest sześć tysięcy, wybierają tych, którzy mają wygrać.

Widział pan film Agnieszki Holland?

Cytat

O filmie Agnieszki Holland. Piękny. Doskonały. (…) Uświadamiasz sobie, że rzeczy nie są czarno-białe, że jest również szara przestrzeń. Ten film pokazuje tę szarą przestrzeń, że jednak nie wszyscy ludzie byli czarno-biali. Ludzie mogli swoją filozofię zmienić pod względem sytuacji w jakiej się znaleźli w życiu.

Oczywiście. Piękny film. Doskonały film. Mnie się ten film bardzo podobał. Można powiedzieć, że temat nie jest najświeższy, ale jej punkt widzenia stworzył tą tematykę oryginalną i nową. Wszyscy wiemy o tragedii wojny, tragedii żydowskiego narodu, tragedii rosyjskiego narodu, tragedii polskiego narodu, ale ta strona, gdzie uświadamiasz sobie, że rzeczy nie są czarno-białe, że jest również szara przestrzeń. Ten film właśnie pokazuje tą szarą przestrzeń, że jednak nie wszyscy ludzie byli czarno-biali. Ludzie mogli swoją filozofię zmienić pod względem sytuacji w jakiej się znaleźli w życiu.

Jednak to nie ten film jest faworytem. Pan będzie trzymał mimo wszystko kciuki za Oscara?

Oczywiście, że będę trzymał kciuki, ale jest jeden film, chyba irański, który jest faworytem. Ten film jest bardziej uniwersalny pod względem tego, o czym opowiada. Opowiada o moralności, która jest prezentowana dla nas w taki troszeczkę baśniowym świecie. Pokazuje świat irańskiej moralności, w której w zasadzie nie ma żadnych złych elementów - na pierwszy rzut oka. Ale później człowiek zaczyna sobie uświadamiać te realia, w jakich ten film jest zrobiony, że reżyser jest sponsorowany przez rząd i tak dalej. Trzeba patrzeć na to, co każdy bohater reprezentuje nie na zewnątrz, na to co nie jest na pierwszy rzut oka widoczne. To bardzo dobry film.

Wróćmy jeszcze na chwilę do filmu Agnieszki Holland. Zapytam pana o zdjęcia, ponieważ w Polsce bardzo dużo komentarzy pojawia się, że zdjęcia są naprawdę bardzo dobre. Jak pan ocenia?

Dziewczyny zrobiły piękny film. Film ma takie klasyczne elementy pracy operatora. Zawsze jest światło - albo jest lampka, albo światło przechodzi przez te kanały. Ale również opowieść jest bardzo ciekawa. Światło to jest jedna rzecz, ale umiejętność używania tego światła, to jest druga sprawa. Dziewczyna wykonała świetną pracę. Film wygląda naprawdę unikatowo.

Pan głosował na ten film?

Oczywiście, że głosowałem na ten film. To jest mój pierwszy wybór do Oscara dla filmu nieanglojęzycznego.

Dlaczego Polakom tak trudno przebić się tutaj w Hollywood. Dlaczego Polakom tak trudno ze swoimi produkcjami dostać nominację?

Myślę, że nie tylko Polakom. Wszystkim jest trudno. Ameryka jest zdominowana przez anglojęzyczne filmy. Tematyka musi być taka troszkę uniwersalna, albo tak unikalna, że człowiek się czegoś uczy o tym kraju, z którego ten film wyszedł. Nie wydaje mi się, że to jest jedynie problem Polski. To jest problem wszystkich krajów. Obcojęzyczne filmy się nie sprzedają w Ameryce, ponieważ realia są takie, że Amerykanie chcą oglądać filmy po angielsku.

Miał pan także epizod przy produkcji teledysku Lady Gagi do piosenki "Alejandro". Jak pan wspomina współpracę z Lady Gagą?

Artystyczna praca, gdzie człowiek wrócił troszkę do źródeł, do tego, co operator powinien robić. Operator powinien pracować ze światłem i stworzyć takie światło unikalne, stworzyć obraz, który widz będzie pamiętał przez dłuższy czas. Wiele filmów teraz w zasadzie robi się tylko po to, żeby je zrobić, a niekoniecznie, żeby stworzyć jakiś ciekawy obraz.

Jak to jest wyjść w czasie ceremonii i odebrać Oscara?

Nerwowo jest, to na pewno. Już nie pamiętam, bo ostatni raz to było parę lat temu, jakieś 13 lat temu. Jest bardzo nerwowo. Człowiek się czuje nerwowo. Teraz jestem bardzo zrelaksowany i - szczerze mówiąc - naprawdę mi tak nie zależy, żeby wygrać. Dwa Oscary są bardzo fajne. Po trzecim to już pracy nie znajdę, bo ludzie będą się bali mnie zatrudnić.

A proszę powiedzieć, jak to jest na czerwonym dywanie?

Na czerwonym dywanie jest tak zwana self promotion. Żeby się pokazać, żeby jak najlepiej widzieć, żeby ładne sukienki mieć. To jest moment, kiedy człowiek pokazuje się w najlepszy sposób, w jaki może się pokazać. Głównie chodzi o aktorów, żeby przypomnieli widzom, jak wyglądają poza filmem, w którym grali. Jest elegancko, fajnie, radośnie, przyjemnie. Nic nie ma negatywnego w tym.

Rozumiem, że pan już też ma przygotowany smoking, garnitur, muchę?

Ten sam jest. Troszkę muszę go rozpiąć na brzuchu, ale ten sam jest.

Dokładnie ten sam?

Ten sam, tak.

Dlaczego nie nowy?

Po co? Przecież mężczyzna nie potrzebuje więcej niż jednego smokingu. Koszulę sobie zmieniłem.

Mucha będzie?

No oczywiście, że musi być. To jest taka ceremonia, że trzeba mieć muchę.

A po ceremonii? Gdzie pan będzie się bawił??

Jest Governors Ball, kolacja i napoje. Później impreza, ale nie wiem gdzie. Zależy, jak to wszystko długo potrwa. Jak człowiek się będzie czuł.

I czy będzie ten Oscar.

Niekoniecznie. To nie ma znaczenia na imprezach. Imprezy będą fajne bez względu na to czy będzie Oscar, czy nie.

Ja trzymam kciuki i mam nadzieję, że jak następnym razem się spotkamy to na półce będzie trzeci Oscar.

No chyba nie będzie, ale dziękuję.