W całym zamieszaniu z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim najmniej chodzi o krzyż. Gdy rozmawiałem z ludźmi nie jako dziennikarz, a zwykły przechodzień, częściej słyszałem, że Tusk jest Żydem, że ma dziadka w Wermachcie, ojca SS-mana, a Komorowski ma krew na rękach. Koledzy z TVN-u okazali się ostatnimi szumowinami. Księża, którzy przyszli po krzyż są SB-kami, a harcerze będą mieli na sumieniu grzech, która żadna spowiedź nie zmyje.

Tak wygląda Polska. Przynajmniej tak się prezentuje 3 sierpnia na Krakowskim Przedmieściu, przed Pałacem Prezydenckim. Bo wszystko inne było zdaniem większości protestujących przynajmniej miejscem w którym stało ZOMO.

To, co robiły osoby broniące krzyża, nie było niczym złym. W końcu popierają je najważniejsi politycy. Były premier, byli ministrowie, obecni posłowie. Najchętniej Mariusz Błaszczak z PiS. Także gwiazdy jak Jan Pospieszalski.

Tylko, że mam wrażenie, że nie o to chodzi. A w każdym razie nie powinno. Krzyż jest symbolem religijnym. Ten konkretny krzyż jest także pamiątką po wielkim, choć tragicznym zjednoczeniu narodu po katastrofie 10 kwietnia. Strasznym i smutnym wydarzeniu, które powinno nas nauczyć, że kłótnie i brak zgody może być tragiczny w skutkach.

Ale nie nauczyło. Dla mnie katastrofa 10 kwietnia była czymś strasznym, czymś czego do dziś nie sposób tak naprawdę ogarnąć. Teraz zabiera mi się pamięć o tej tragedii. Jeśli nie bronię krzyża, jeśli nie mówię, że Komorowski z Tuskiem zabili te 96 osób i jeśli nie neguję wszystkiego, co mówią mi o tragedii Jerzy Miller, Andrzej Seremet, pułkownik Rzepa i Edmund Klich, albo nie daj Bóg nie głosuję na Jarosława Kaczyńskiego, nie jestem prawdziwym Polakiem. Nie mam prawa przyjść i dyskutować o tym co się stało. Tak twierdzi większość osób, które dziś bronią krzyża.

Mam nawet wrażenie, że gdyby Jarosław Kaczyński zasugerował, że krzyż można zabrać, też zostałby wyklęty.

A ponieważ symbolem tego ruchu jest krzyż, wszystko można. Można blokować ulice, można bić policjantów i strażników miejskich, można rzucać w nich kamieniami. Tak to w każdym razie wyglądało. Zastanawiam się, co by było, gdybym to ja na ulicy podszedł do policjanta i zaczął się z nim szarpać. Mógłbym przy tym nawet mówić, że walczę o Polskę i Boga. Z pewnością zostałbym aresztowany. Tak samo zawsze przy demonstracjach związkowców zastanawiam się, co by było gdybym to ja spalił sobie oponę w centrum miasta.

Nie mogę tego zrobić, bo nie mam wsparcia nieodpowiedzialnych polityk. Nie mam za sobą polityków, dla których realna polityka jest czymś kompletnie nieistotnym. Takich, dla których najważniejsze jest pokazywanie się w mediach i odwoływanie do emocji. Bez konkretów, bez pomysłu, totalnie odtwórczych. Póki będziemy mieli takie elity, niestety podobne obrazy będziemy częściej spotykali na ulicach.