Na 3,5 roku więzienia skazał bydgoski sąd przywódcę sekty Bractwa Zakonnego Himawanti. Sędziowie już po raz drugi zajmowali się sprawą „Mohana”. Była członkini sekty oskarżyła Ryszarda M. o pobicie i kradzież.

Pierwszy proces w tej sprawie zakończył się skazaniem Mohana, ale sąd apelacyjny nakazał powtórne rozpatrzenie sprawy. Do skazania guru przyczyniły się zeznania byłego członka sekty, bliskiego pokrzywdzonej kobiety.

Wczoraj także nie było niespodzianek, bo nic się w tej sprawie nie zmieniło. Sąd nie miał więc wątpliwości, że Mohan zastraszał kobietę, która postanowiła odejść z sekty. Groził jej, a nawet ją obrabował. Nie zmieniła się też linia obrony – pełnomocnik próbował zdyskredytować głównego świadka oskarżenia.

Jest członkiem Hamasu i al-Qaedy. Bycie islamskim fundamentalistą nie przeszkadza mu być jakoby nałogowym alkoholikiem. Jakoś udział w al-Qaedzie nie sprzeciwia się udziałowi w działaniu zakonu dominikanów, a to z kolei nie wyklucza prowadzenia przez niego domu publicznego. Absurdalność tych wywodów – jak dodał sędzia - zwolniła bydgoski sąd od ich poważnego traktowania.

Na sali obyło się bez incydentów. Na rozprawie nie było ani oskarżonego, ani zbyt wielu jego wyznawców. Nie było więc ani śpiewów, ani obelg pod adresem sądu i oskarżonych. Dodajmy, że sekta Himawanti działa od 8 lat. Nie wiadomo, dokładnie, ilu ma członków. Ludzie z Himawanti oficjalnie uprawiają jogę i medytują.