To będzie bardzo trudny rok dla rolników. Ceny zbóż i rzepaku zanurkowały, produkcja stanęła na granicy opłacalności. Ale jest też druga strona medalu, bowiem konsumenci mogą liczyć na przykład na tańsze pieczywo. W końcówce żniw w RMF FM i na RMF24.pl sprawdzamy, jak polscy rolnicy oceniają tegoroczne zbiory.

Jeśli chodzi o jakość, rolnicy nie mają wątpliwości: pszenica jest doskonała, pachnąca, bez zanieczyszczeń, idealnie nadająca się na chleb. Gorzej jest z ilością. W małopolskiej Brzezince rolnicy zebrali tylko sześć ton pszenicy z hektara - rok temu było o dwie tony więcej. Ta mniejsza ilość pszenicy jest spowodowana tym, że na przełomie maja i czerwca byliśmy świadkami bardzo dużych opadów deszczu, które zahamowały wzrost tej pszenicy - mówił reporterowi RMF FM Maciejowi Grzybowi Jan Jarony, rolnik z Brzezinki.

Pszenica, którą właśnie zebrał, trafi nie do skupu, ale do silosów. Jej cena jest o 40 procent niższa, dlatego nie opłaca się jej teraz sprzedawać.

Jak to działa?

Ceny zbóż w Polsce coraz mocniej - chociaż nie całkowicie - zależą od cen na rynkach międzynarodowych, a zbożowe giełdy coraz bardziej upodabniają się do innych rynków inwestycyjnych. Ceny na tych rynkach nie zależą wyłącznie od podaży i popytu, ale też od działań spekulacyjnych - szczególnie, że handluje się już nie tylko zbożami, ale i opcjami na zboża, czyli prawami do ich zakupu w przyszłości.

Co z tym rzepakiem?

"Po żniwach wrócimy do protestów" - grożą rolnicy, którzy nie mogą sprzedać rzepaku po opłacalnej dla nich cenie. W zeszłym roku rolnicy dostawali za tonę rzepaku nawet dwa tysiące złotych, a tym ledwie 1200. To nie pokrywa nawet kosztów produkcji, mówi szef wojewódzkiego związku kółek i organizacji rolniczych w Szczecinie Jan Kozak. Rolnicy zainwestowali potężne pieniądze w środki, w nawozy. Minimum absolutne to jest w granicach 1600-1700 złotych - dodaje Kozak.

Rolnicy oskarżają skupujących o zmowę cenową, szczególnie krytykują wielką, globalną firmę, która, jak twierdzi Krajowe Zrzeszenie Producentów Rzepaku, zaniża ceny, bo wypełniła sobie magazyny w Polsce tańszym rzepakiem z Ukrainy. Nie udało nam się niestety uzyskać komentarza - członek zarządu tej firmy informuje, że ład korporacyjny nie przewiduje wywiadów z dziennikarzami.

Rzepak z Ukrainy - jak potwór z Loch Ness. Straszy polskich rolników


Import rzepaku z Ukrainy ma odpowiadać za jego niską cenę w Polsce. W dodatku - zdaniem niektórych - ukraiński rzepak pochodzi z regionu Czernobyla, może być więc napromieniowany.

Ukraiński rzepak rzeczywiście do Polski trafia. Nie jest ograniczony żadnymi cłami i kontyngentami, bo tak zadecydowała Unia Europejska. Co prawda, jak twierdzi resort rolnictwa, próbowaliśmy w tej sprawie interweniować, ale byliśmy najwyraźniej mało skuteczni. Rzepak jest, to też fakt, tani, ale nie tylko dzięki ukraińskiemu importowi, bo ten nie jest rekordowy. Po prostu polscy rolnicy obsiali nim mnóstwo pól, rzepak obrodził, w dodatku świetne plony mają inne kraje Europy i świata, więc na giełdach rolnych cena roślin oleistych mocno spadła i nikt nie chce przepłacać.

A co do napromieniowania, straż graniczna twierdzi, że to niemożliwe, bo sprawdza pod tym kątem wszystko, co przyjeżdża ze wschodu i żadnych niepokojących przypadków ostatnio nie odnotowała.