​Pośrednicy pomagają pracującym na czarno albo za granicą w załatwieniu emerytury w Polsce - ostrzega "Gazeta Wyborcza". Dzięki hektarowi ziemi i niewiele ponad 100 zł miesięcznie można na starość wzbogacić się średnio o 200 tys. złotych. A tylko 5 tys. takich spryciarzy może kosztować budżet naszego kraju okrągły miliard.

Gazeta bez trudu znalazła pośredników, trudniących się tym procederem. Hektar kosztuje u nich od 19 tys. zł w górę. Plus 5 proc. prowizji od kwoty transakcji "za doradztwo". To wystarczy, by dostać ubezpieczenie w KRUS. I choć przedstawiciele tego ostatniego zapewniają, że jeśli coś jest nie tak, prowadzą postępowanie wyjaśniające, to w praktyce, jeżeli ktoś nie doniesie na "rolnika", to sprawa jest trudna do wykrycia. Niełatwo też określić skalę zjawiska - ciężko bowiem udowodnić komukolwiek, że kupił grunt, by tanio uzyskać emeryturę. Wystarczy kupić ziemię, płacić składki i czekać do emerytury. Mogę pracować na czarno, deklarować, że jestem rolnikiem, i za 120 zł miesięcznie płacone dziś zapewnić sobie 800 zł brutto emerytury. Mogę też być uczciwym przedsiębiorcą i za tysiąc złotych wpłacane co miesiąc liczyć na 1,5 tys. zł brutto emerytury - mówi "GW" Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest Banku.

To dobry interes - potwierdza Łukasz Wacławik, specjalista ds. ubezpieczeń społecznych z krakowskiej AGH. I liczy: przy wpłaceniu około 43 tys. złotych przez 30 lat nabywa się świadczenie w wysokości 800 zł brutto, wypłacane potem, co - zakładając ok. 20 lat emerytury - daje kwotę ok. 200 tys. złotych.

Traci budżet. Tak wyłudzone emerytury przez np. 5 tys. osób będą kosztować podatnika okrągły miliard złotych (licząc od początku wypłaty do śmierci) - mówi Wacławik. Jego zdaniem, podobne zjawiska będą się nasilać.