"Ten protest to dla nas być albo nie być. Jeżeli przegramy, niewykluczone, że będę musiał oddać żonę do ośrodka opieki, bo nie mamy pieniędzy" – powiedział naszej reporterce Monice Gosławskiej protestujący przed Sejmem Roger Marcin Berent. Przyjechał do Warszawy z niepełnosprawną żoną Dorotą.

Protest to walka o lepsze jutro, o godne życie, o przyszłość. Przed parlamentem stoją opiekunowie osób niepełnosprawnych pozbawieni środków do życia. Nazywają siebie wykluczonymi, bo jak mówią polskie prawo dzieli opiekunów na lepszych i gorszych. Lepsi to opiekunowie dzieci niepełnosprawnych od urodzenia, gorsi to oni - opiekunowie dorosłych niepełnosprawnych. Zrezygnowali ze swojej pracy, by opiekować się chorymi członkami swojej rodziny. Nie mają za to żadnych pieniędzy. W lipcu ponad sto tysięcy z nich straciło niewielkie świadczenia po ministerialnych zmianach w ustawie.

Resort, chcąc zapobiec nadużyciom, skrzywdził wiele polskich rodzin. "Wykluczeni" odwołali się do Trybunału Konstytucyjnego i chociaż wygrali batalię o bezpodstawne zabranie im pieniędzy, do tej pory nie wypłacono im zaległości. Przyjechali więc do Warszawy. Walczą o wypłatę zaległości, ale też o podwyżkę świadczeń. Chcą takich przywilejów, o jakie walczą tuż obok - w budynku Sejmu - opiekunowie dzieci niepełnosprawnych. Mówią, że chcą równego traktowania, bo podział, którego dokonał rząd to dyskryminacja. Protestują przed Sejmem. Nie mogą więc liczyć na "wikt i opierunek", jaki mają zapewniony protestujący w budynku Sejmu. Wielu z "wykluczonych", by móc protestować zapożyczyło się. Nocują w namiotach rozstawionych na jednym z trawników przed gmachem Sejmu. Niewielkie zapasy żywności, jakie zabrali ze sobą - kończą się. Są jednak ludzie dobrej woli, którzy przynoszą im żywność, ciepłe ubrania, koce. Protestujący mówią, że nie odpuszczą, dopóki nie wywalczą tego, po co tu przyjechali.  Propozycja ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza, by przerwali protest w zamian za rozmowy, nie spotkała się z ich zainteresowaniem.

Wśród walczących są Dorota i Marcin. Przyciągają zainteresowanie obserwujących protest. To co ich wyróżnia to uczucie - wyjątkowe i niespotykane. Niepełnosprawna Dorota z porażeniem czterech kończyn, przykuta do wózka inwalidzkiego jest otaczana ciepłem i miłością swojego męża. Są razem od siedmiu lat i od siedmiu lat nie rozstają się - są ze sobą 24 godziny na dobę. 


Jak się poznali?



Oboje wierzą, że byli sobie przeznaczeni. Marcin miał firmę budowlaną. Miał wyjechać do Niemiec na trzy lata. Tuż przed podpisaniem  kontraktu, pojechał do sanatorium do niepełnosprawnego brata pożegnać się przed wyjazdem. Brat  przedstawił mu wtedy Dorotę. Urzekła mnie swoim uśmiechem - wspomina. Miałem tam być kilka dni, a zostałem do końca turnusu. Plany finansowe przełożyłem na później. Pomyślałem, że znalazłem swoje szczęście, a pieniądze jeszcze zdążę zarobić - wspomina. Marcina ujęła energia Doroty, jej optymizm, uśmiech. Na niepełnosprawność dziewczyny nie zwracał uwagi. Mimo czterokończynowego porażenia, Doroty wszędzie było pełno. Potrafiła sobie wszystko załatwić, nigdy nie narzekała - opowiada Marcin.

Miłość od pierwszego wejrzenia?

Dorota jak każda dziewczyna zawsze marzyła o tym, by mieć kochającego chłopaka. Nie wierzyła jednak w spełnienie tych marzeń. Obawiała się, że zaangażowanie może skończyć się rozczarowaniem. Nie chciała cierpieć z powodu uczuć. Podchodziłam do tego z dystansem - wspomina. Bałam się powiedzieć "kocham cię", chociaż jak każda kobieta chciałam być kochaną. Marzyłam o swoim księciu z bajki i ten się pojawił...

Smutna rzeczywistość

Ciąg dalszy tej bajki zakłócają jednak codzienne problemy kochających się ludzi. Największym z nich jest brak pieniędzy. Czuję się podle, bo jestem utrzymankiem mojej niepełnosprawnej żony - mówi Marcin. Dorota dostaje rentę, z niej żyją. Marcin nie może iść do pracy, bo Dorota wymaga całodobowej opieki. Opiekuję się Dorotą nawet w nocy. Co dwie godziny przekręcam ją na bok. Dwa lub trzy razy wstajemy do toalety. Dorota ma porażenie czterokończynowe, nie może sama ułożyć sobie ręki i nogi, wtedy ja jej pomagam - opowiada Marcin. 

Szczęście z czarną wizją przyszłości w tle

Dorota i Marcin przyznają, że protest jest jedynym ratunkiem dla ich przyszłości. Boją się, że będą zmuszeni do rozstania. Chociaż biorą taką ewentualność pod uwagę, to starają się nie myśleć o tym, że Dorota mogłaby trafić do ośrodka: Nie po to z nią brałem ślub, by ją gdziekolwiek oddawać. Jeżeli będę musiał ją oddać, to nie wiem, co zrobię...

Marcin mówi, ze tej miłości inni powinni uczyć się od nich. Dorota przytakuje. Codziennie przytulamy się, obejmujemy, całujemy, pieścimy. Nie wiem, czy tak jest w każdym małżeństwie? My nie gramy, my się kochamy - mówi Dorota i przyznaje, że jest szczęściarą. Marcin dodaje, że trzeba umieć powiedzieć swojej ukochanej osobie, że się ją kocha. To nie muszą być kwiaty raz w roku - tłumaczy. Trzeba doceniać się codziennie. Nam się to udaje - mówi.