"Cały czas układałam sobie plany na przyszłość wierząc, że zacznę nowe życie" - tak Natascha Kampusch odpowiada na pytanie dziennikarki RMF FM o to, jak udało jej się zachować zdrowie psychiczne po ośmiu latach w zamknięciu. Dziś polska premiera głośnej książki Kampusch "3096 dni". Przez tyle właśnie więził dziewczynę Wolfgang Priklopil. Porwał ją gdy miała 10 lat, w sierpniu 2006 roku Nataschy udało się uciec prześladowcy.

Marta Grzywacz: Dlaczego właściwie napisała pani tę książkę? Czy dlatego, żeby zaspokoić naszą próżną ciekawość? Czy dlatego, żeby zastosować wobec samej siebie terapię?

Natascha Kampusch: W zasadzie to napisałam tę książkę, żeby powiedzieć prawdę o sobie. W moim kraju spotkałam się z bardzo różnymi postawami. Większość ludzi mnie atakowała, zachowywała się wobec mnie dosyć wrogo. Ale byli też tacy, którzy proponowali mi wsparcie, różne formy pomocy. Chciałam po prostu powiedzieć prawdę.

Marta Grzywacz: Dlaczego ludzie zachowywali się wobec pani wrogo?

Natascha Kampusch: Myślę, że powodem tego było niezrozumienie. Ludzie nie mogli pogodzić się z tym, że przeżyłam tę całą sytuację, że jakoś psychicznie przetrwałam. Niezrozumienie powoduje wrogość, a nawet nienawiść. I to jest chyba głównym powodem tego, że oni nie potrafili skonfrontować się z tą sytuacją.

Marta Grzywacz: Bardzo dziwna postawa. Normalnie człowiek powinien się cieszyć ze zwycięstwa psychiki nad ciałem i sytuacją.

Natascha Kampusch: Wielu ludzi nie potrafi zrozumieć, dlaczego udzielam wywiadów. Wielu nie może mi wybaczyć tego, że nie sprawiam wrażenia osoby załamanej. Chcą mnie postrzegać jako ofiarę, chcą mi na siłę współczuć. Nie przyjmują do wiadomości tego, że się podniosłam i jestem osobą całkowicie niezależną. Media zwietrzyły tę sytuację i zaczęły robić z tego sensację. Doszło do tego, że dziennikarze snuli najdziwniejsze teorie, zadawali pytania z podwójnym dnem. Wiadomo, że na kontrowersjach się najlepiej zarabia. Widać było, jak ta sytuacja eskaluje. Na początku prasa mi współczuła, była całkowicie po mojej stronie. Kiedy pokazywałam się na ulicy, to ludzie podchodzili do mnie, okazywali wyrazy sympatii. Potem to się zaczęło zmieniać i ludzie byli w stosunku do mnie nastroszeni, niechętni.

Marta Grzywacz: Boisz się znowu czegoś?

Natascha Kampusch: Sądzę, że każdy z nas się czegoś boi.

Marta Grzywacz: Czy pani w ogóle kiedykolwiek przestała się bać?

Natascha Kampusch: Każdy ma w sobie jakieś pradawne strachy. U mnie one też są, przy czym to tak falowało. Zwłaszcza wtedy, kiedy nastąpiło przerzucenie tego steru w drugą stronę. Wtedy wróciły niedobre wspomnienia, byłam bardzo często przesłuchiwana. To wywoływało u mnie ataki strachu. Silny niepokój zakotwiczył się we mnie w momencie, kiedy zaczęły się spekulacje, że jako 10-letnia dziewczynka sama zainscenizowałam swoje porwanie.

Marta Grzywacz: A jak udało się pani zachować zdrowie psychiczne przez te wszystkie lata w zamknięciu? Co było takim punktem, wokół którego kręciła się pani myśl o przetrwaniu?

Natascha Kampusch: Miałam cały czas plany, układałam sobie przyszłość. Jestem osobą bardzo kreatywną i tworzyłam wizję swojego życia. Bardzo chciałam być aktorką i wierzyłam, że to osiągnę. Byłam święcie przekonana, że dobro zwycięży w końcu zło, musi tak być.

Marta Grzywacz: Czy pani pracuje? Z czego pani żyje?

Natascha Kampusch: Na przykład tak jak teraz pani udzielam wywiadów. Potem zamierzam zostać złotnikiem. Równolegle chcę chodzić do szkoły średniej, a potem ewentualnie studiować psychologię.

Marta Grzywacz: Żeby dotrzeć do korzeni własnej siły?

Natascha Kampusch: Tak.

Marta Grzywacz: Mogę życzyć tylko powodzenia w takim razie. Rozumiem, że marzenia aktorskie się rozwiały?

Natascha Kampusch: Tak.