„Dość tego cynizmu” – mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Robert Korzeniowski. Mistrz olimpijski i Ambasador Dobrej Woli UNICEF-u, który odwiedził ostatnio Aleppo, apelował do polityków o to, by rozmawiać o zakończeniu syryjskiego konfliktu zbrojnego. „Warto się dogadać, żeby uratować człowieczeństwo. (…) Syria, w ogóle Bliski Wschód jest wart tego, by tak jak był kolebką cywilizacji – tej, którą znamy, został uszanowany i nie był traktowany jako miejsce do wypróbowania nowej broni czy tworzenia nowej geopolityki światowej” – stwierdził. Mówił o wstrząsających doświadczeniach ze swojej wizyty w zniszczonym mieście. „Tu dotknąłem autentycznego nieszczęścia” – mówił dodając, że „popłakał się na miejscu”, słuchając historii przeżyć ludzi. „(Widziałem) dzieci, które się uśmiechają, bawią, które są takie same, jak te, które spotykamy tutaj. Tylko się bawią wśród ruin, obok są jakieś niewybuchy. Uczą się poruszania wśród niewybuchów. Ale każde to dziecko ma jakąś głębię smutku w oczach. Pamiętam spojrzenie każdego z tych dzieci. I to jest coś tak przejmującego, gdzie po tym uśmiechu, kiedy ten uśmiech się gdzieś tam ulatnia, widzimy, że to dziecko coś przeżyło. Żadne z dzieci - z miliona dwustu tysięcy dzieci - nie uszło tragedii wojny w Aleppo. W ogóle jedna trzecia dzieci w Syrii urodziła się już w trakcie wojny. One nie znają innej rzeczywistości” – tłumaczył gość Marcina Zaborskiego.

Marcin Zaborski, RMF FM: Kiedy w kalendarzu Dzień Dziecka, myślimy o tych najmłodszych - i o ich uśmiechu. Ale też o dzieciach, które nie mogą świętować, bo wokół nich przetacza się wojenna zawierucha. Jak chociażby w syryjskim Aleppo, w którym był Robert Korzeniowski, mistrz olimpijski w chodzie sportowym i Ambasador Dobrej Woli UNICEF. Dzień dobry.

Robert Korzeniowski: Dzień dobry.

Śni się panu Aleppo?

To jest taki sen, który trwa na jawie w zasadzie, bo teraz, kiedy patrzę na każde dziecko w Polsce, siłą rzeczy nie mogę uciec od porównań tego, co przeżyłem jeszcze przed tygodniem i tego, co w zasadzie w dalszym ciągu tam się dzieje. Sam się uczyłem z historii, jak wyglądała Warszawa, czas końca II wojny światowej, wojna w Polsce. Ale to były dla mnie karty historii bądź opowieści moich bliskich, ale nigdy tego sam nie przeżyłem. A tu dotknąłem autentycznego nieszczęścia.

Był pan w ogarniętym wojną Aleppo. Spędził pan tam kilka dni, a potem powiedział, że wydawało się panu, że to było kilka miesięcy.

Tak, to było bardzo intensywne, dlatego nie chodzi o ilość zajęć, które tam mieliśmy jako ekipa UNICEF, ale chodzi o intensywność emocji, miejsc, w których byliśmy, bo uczestniczyliśmy w wydarzeniach, które miały związek z osobami niepełnosprawnymi. Na przykład był taki - po wielu, wielu latach - po raz pierwszy dzieci niepełnosprawne miały zrobiony taki festiwal. I mówię - no dobrze - trochę czuliśmy się jak ludzie z innego świata, którzy przyjeżdżają i dla nich robi jakiś pokaz. Ale co się okazało? To była forma integracji tych dzieci. One po raz pierwszy wyszły z domów czy z ośrodków opieki, a przy okazji się dowiedziałem - ja się popłakałem na miejscu, powiem szczerze - że jeden z tych domów opieki dla tysiąca dzieci został wysadzony w powietrze. I matka jednego z tych dzieci, dzisiaj poseł zresztą, stara się odbudować to w inny sposób. Dzieci, które się uśmiechają, bawią, które są takie same, jak te, które spotykamy tutaj. Tylko się bawią wśród ruin, obok są jakieś niewybuchy. Uczą się poruszania wśród niewybuchów. Ale każde to dziecko ma jakąś głębię smutku w oczach. Pamiętam spojrzenie każdego z tych dzieci. I to jest coś tak przejmującego, gdzie po tym uśmiechu, kiedy ten uśmiech się gdzieś tam ulatnia, widzimy, że to dziecko coś przeżyło... Żadne z dzieci - z miliona dwustu tysięcy dzieci - nie uszło tragedii wojny w Aleppo. W ogóle jedna trzecia dzieci w Syrii urodziła się już w trakcie wojny. One nie znają innej rzeczywistości.

Czego najbardziej potrzebują te dzieci, które są w Aleppo, a wokół obrazy miasta zniszczonego przez wojenną zawieruchę?

Myślę, że warto podkreślić to, że Syryjczycy naprawdę nie marzą o tym, by wyjść ze swoich miast, przyjechać do Europy i z narażeniem życia płynąć gdzieś przez Morze Śródziemne itd. By być uchodźcami. Oni chcą wracać do siebie. W związku z tym, te dzieci, ich rodzice, pragną chodzić do szkoły, mieć możliwość elektrycznego oświetlenia zamiast świeczek. Słyszałem o klasach i widziałem szkoły, w których w klasach było po 100 dzieci i uczyły się przy świeczkach. Dzisiaj UNICEF tam instaluje baterie słoneczne na dachu. Te dzieci chciałyby mieć rozminowane otoczenie, w którym się bawią, bezpieczne place zabaw. Te dzieci chciałyby mieć przyjaciół, chciałyby mieć bezpieczne świetlice. Mówimy o dzieciach, ale myślmy tak samo o ich rodzicach. Ich rodzice chcieliby mieć tę świadomość, że we wrześniu, kiedy zacznie się rok szkolny, oni będą mieli gdzie te dzieci wysłać do szkoły.

Mówimy o dzieciach, bo jest takie powiedzenie, że wojna w Syrii ma twarz dziecka. Te dzieci giną, te dzieci są ranne, te dzieci są wcielane do grup zbrojnych. Ekipa UNICEF-u jedzie na miejsce, żeby dzieciom, które tam są, przynieść namiastkę dzieciństwa. Zabraliście ze sobą m.in. zabawki, pan rozdawał gry planszowe, kredę. To wszystko po to, żeby było choć trochę normalnie.

To są takie chwile, które są bardzo ważne i co ciekawe - te dzieci wcale się nie ustawiają tak, jak sobie może wyobrażamy, że one będą biegać za nami po mieście i czekać, aż dostaną jakieś fanty. Tam jest olbrzymia godność tego narodu i one przyjmują te prezenty z radością i godnością. Ale dawanie tych prezentów, bycie z nimi, jest formą przekazu - "słuchajcie, jesteśmy z wami, jesteśmy po to, aby wam pomagać". Pamiętajcie o tym, że możecie na nas liczyć. To się przejawia w codzienności. Od tego, że mają wodę, mają dach nad głową, to że uczą się w kontenerowej klasie, czy mogą pójść do lekarza w obozie dla uchodźców. My stamtąd wyjeżdżamy, zabawki zostają, ale przekaz też zostaje i myślę - co jest bardzo ważne, żeby osoby, które słyszą o tym, co radiosłuchacze teraz, kiedy o tym opowiadamy - oni  naprawdę sami mają wpływ na to, żeby tam było lepiej i to nie jest wcale wirtualnie, nie wiadomo jak odległe. Tam każda złotówka może być dobrze zagospodarowana.

Tam na miejscu został pan także nie tylko tym, który rozdaje prezenty, ale stał się pan też również wuefistą - w Aleppo.

Tak, byłem wuefistą.  W obozie uchodźców najpierw było tak - zacznę od tego że najpierw była taka muzyczna jakaś zabawa, podchodzi do mnie dziecko i patrzy, mówi do mnie coś po arabsku.  Pytam opiekuna, o co chodzi. Pyta się, czy jestem Świętym Mikołajem. Powiedziałem: właściwie tak. Co mam burzyć wyobrażenie. Chwilę potem dostałem propozycję, że skoro jestem sportowcem, to może pobiegamy. W obozie dla uchodźców w Aleppo zrobiliśmy może ze 30-40 prostych, gdzie biegaliśmy przez główną uliczkę. Tych dzieci ciągle przybywało i dołączali się do nas też rodzice, bili brawo. Pojawiały się emocjonalne sytuacje, gdzie te dzieci się we mnie wtulały. Nie chciały mnie puścić. Potem dowiadywałem się - jedno z dzieci doświadczyło zamarzniętego rodzeństwa przed  drzwiami domu, inne straciło ojca i ja miałem być tym ojcem przynajmniej na chwilę, takim sportowym. Zainteresowanie. Dzieci chcą być podmiotowe. Chcą czuć, że ktoś się nimi interesuje, że komukolwiek na nich zależy, że nie są pozostawiane samym sobie.

Jest takie dziecko, które pan w jakiś szczególny sposób zapamiętał po tej wizycie w Aleppo?

Myślę, że tak. Dziewczynka - Nadża - o ile dobrze pamiętam tak miała na imię, która wtapiała się we mnie - to było w domu dziecka. W tej chwili, gdy mówię, to jeszcze czuję dreszcze. Ona w sposób bardzo czuły wtapiała się we mnie. Miała niespełna 2 lata. Słuchała mojego serca, oddechu, chciała się czuć bezpiecznie.  Potem pytałem się, co jest takiego. Okazało się, że jest to dziecko znalezione wśród ruin. Bez rodziców, bez rodzeństwa, nie wiadomo, ile tam leżało to dziecko. Ono w dalszym ciągu, po roku od tego zdarzenia, przeżywa traumę wojenną i nie wiadomo, jak będzie z jej stanem emocjonalnym dalej. Dzisiaj jest w dobrym otoczeniu, czystym. Ale ona potrzebuje przede wszystkim opieki i dobrych emocji. To czuję na sobie dzisiaj, tę Nadżę, która się do mnie przytula.

Jest takie powiedzenie, że w Syrii już nawet dzieci nie płaczą. Można by zapytać, czy nie jest już tak, że świat nie reaguje na to, co się dzieje w Syrii. Gdyby pan, jako ambasador Dobrej Woli UNICEF-u mógł stanąć przed najważniejszymi politykami świata, chociażby w ONZ i im coś powiedzieć po tym, co pan zobaczył w Syrii, to co by im pan powiedział?

Dość tego cynizmu. Warto się dogadać, żeby uratować człowieczeństwo tam, bo gra kartą wielkich mocarstw, które są zaangażowane po obu stronach, a właściwie trudno mówić tutaj o dwóch stronach, prowadzi absolutnie donikąd. Rozbudzenie nadziei u kolejnych grupek paramilitarnych, że one coś ugrają, jest nieetyczne. Syria, w ogóle Bliski Wschód jest wart tego, by tak jak był kolebką cywilizacji - tej, którą znamy, został uszanowany i nie był traktowany jako miejsce do wypróbowania nowej broni czy tworzenia nowej geopolityki światowej. Jeśli ktoś ma wątpliwości do tego, to niech spojrzy w te smutne oczy dziecka, na zrujnowanym podwórku i zastanowi się, czy on swojemu dziecku zrobiłby to samo.